piątek, 19 września 2014

5.

UWAGA! Rozdział zawiera scenę molestowania seksualnego!                                                       
                                                         
                                                                3 lata wcześniej

Jest kilka minut po dziewiętnastej. Słyszę, jak mama zamyka za sobą drzwi i ściąga buty. Kolacja jest już prawie gotowa, a do pełnego nakrycia stołu brakuje tylko chusteczek. Dziewczynki biegną właśnie z salonu, każda z ulubioną lalką w ręce i zajmują swoje miejsca przy stole. Rozkładam chusteczki, a następnie sam siadam do stołu. Brian siada na przeciwko mnie, a na jego twarz wstępuje dziwny uśmiech. Nigdy nie widziałem, żeby się tak do mnie uśmiechał. Nie chcąc na to patrzeć, odwracam wzrok i spoglądam na Jay, która z pełnymi torbami zakupów wchodzi do kuchni, aby tam wszystko wypakować.
-Mamo, kolacja gotowa! Potem zajmiesz się rozpakowywaniem! -Wołam jak najgłośniej, żeby rodzicielka mnie usłyszała. Na szczęście nie muszę robić tego ponownie, gdyż po niespełna 20 sekundach, wchodzi do salonu ze zmęczeniem wypisanym na twarzy i zajmuje miejsce obok Briana.
-Mamusiu, widziałaś jakie warkoczyki zrobiłam Sky?
-Ale ja zrobiłam ładniejsze! A poza tym, Kate jest cała ładniejsza od Sky.
-Nie-e! Sky jest bardziej ładniejsza od Kate!
-Dziewczynki, obie wasze lalki są piękne, a teraz proszę zajmijcie się kolacją. Głowa mi pęka i nie chcę słuchać żadnych kłótni. -Mama przerywa kłótnie bliźniaczek i sięga po kromkę chleba, by posmarować ją sobie masłem.
Biorę swój kubek i nalewam sobie herbatę, ukradkiem spoglądając na Briana. Znowu mi się przygląda i lekko uśmiecha. Udaję, że tego nie widziałem i biorę łyk gorącej herbaty. Nie chcę o tym wszystkim myśleć. Jest piątkowy wieczór i jak co drugi weekend, mama zawiezie dziewczynki do babci. Ja też powinienem pojechać, bo dawno jej nie widziałem, ale jeśli mam być szczery, to zwyczajnie mi się nie chce. Lottie i Fizzy tym razem też pewnie pojadą, a ja jak zawsze zajmę się czytaniem jakiejś książki. Ostatnio wypożyczyłem ich chyba 6, ale jakoś nie miałem czasu zacząć ich czytać. Dlatego sądzę, iż dzisiaj jest odpowiedni moment.
Z zamyślenia wyrywa mnie głos mamy, pytającej dlaczego nic nie jem. Odpowiadam jej, że nie jestem głody i ponownie rzucam okiem na Briana. Tym razem patrząc na mnie, przygryza dolną wargę i mruga lewym okiem.
Nie wytrzymuję.
Wstaje od stołu i wraz z kubkiem opuszczam salon i udaję się po schodach do mojego pokoju. Muszę przyznać, że Brian ostatnio dziwnie się zachowuje. Niestety poznałem już jego prawdziwe oblicze. Wiem, że potrafi być bardzo agresywny i konsekwentny, ale mojej mamie to nie przeszkadza. Parę razy od niego oberwałem, za nieposprzątanie pokoju, ale jakoś nie chciałem nikomu o tym mówić. Jestem w końcu chłopakiem i musze jakoś sobie radzić.
Zamykam drzwi i kładę kubek na biurku. Schylam się do poziomu podłogi i zaglądam w szparę, pomiędzy dwiema szafami. Ale nie widzę tam klucza. Podnoszę się z do pozycji stojącej i zastanawiam, gdzie mogłem go położyć. Zaczynam od przeszukiwania łóżka, biurka i wszystkich podejrzanych szuflad, jednak jak klucza nie było, tak dalej go nie ma. Siadam bezradnie na łóżku i sam nie wiem co robić. Klucz do mojego pokoju zawsze był na swoim miejscu. Nigdy jeszcze go nie zgubiłem, ani nie zostawiłem na nie swoim miejscu. A jego miejsce było właśnie w tej szparze, w której teraz go nie ma. No cóż, nie zostaje mi nic innego, jak dać temu spokój. Sięgam po kubek i za jednym razem wypijam całą jego zawartość. Następnie pewnym krokiem ruszam w stronę łazienki, aby wziąć zimny prysznic. Zajmuje mi to niecałe 10 minut, ponieważ dzisiaj oprócz ciała, postanowiłem umyć także włosy. Kiedy wychodzę z łazienki, na szyi mam owinięty mokry ręcznik, który chroni moją białą koszulkę przed zmoczeniem, a moje biodra okalają nisko założone spodenki od piżamy. Po drodze do pokoju mijam mamę, która kładzie prawą dłoń na moim ramieniu i wzdycha.
-Szkoda, że już wziąłeś prysznic. Chciałam cię właśnie przekonać, żebyś jednak z nami pojechał.
-Oh, mamo... Wiesz, że lubię czasem pobyć sam. Położę się do łóżka i poczytam jakąś książkę.
-No dobrze, jak chcesz. Ja tylko zawiozę dziewczynki i zaraz wracam. Zostaniesz z Brianem na kilka godzin, ale on pewnie jak zawsze będzie oglądał telewizję, więc nawet nie zauważysz, że tu jest.
-Dam sobie radę, mamo. -Odpowiadam i całuję Jay w policzek. Kiedy widzę jej szczery uśmiech, niechętnie oddalam się od rodzicielki i wchodzę do pokoju. Rozwieszam ręcznik i od razu kładę się na łóżku. Przykrywam się do połowy kołdrą i sięgam po pierwszą książkę, leżącą na parapecie. Kiedy rozpoczynam czytanie pierwszych stron książki, słyszę huk zamykanych drzwi, a następnie wesołe rozmowy dobiegające zza okna. Daje mi to do zrozumienia, iż zostałem sam w domu z Brianem. Nie przejmuję się tym jednak i daję się pochłonąć czytającej książce.
Niestety po niespełna 15 minutach, słyszę kroki Briana, wchodzącego po schodach, a następnie drzwi mojego pokoju otwierają się. Staje w nich Brian i uśmiechnięty wchodzi do pomieszczenia.
Cały spinam się, a on zaczyna mówić.
-Co tam Louis? Co porabiasz? -Pyta, jak gdyby nigdy nic i zmierza w stronę łóżka, a następnie siada na jego krawędzi i kładzie jedną rękę na moim ramieniu.
-Czytam książkę. -Odpowiadam starając się nie pokazywać, jak bardzo jestem spięty.
-A nie miałbyś ochoty, porobić coś ciekawszego? -Jego głos jest bardzo cichy, a zarazem stanowczy. Coraz odważniej głaszcze moje ramiona i zbliża się do mnie całym ciałem.
-Nie. -Odpowiadam szybko i zrywam się z łóżka. Niestety on jest szybszy. Zręcznym ruchem chwyta moje ramie i mocno przyciąga mnie do ściany. Sam nie wiem, co mam robić. Serce wali jak cholera, a w głowie mam mętlik. Nigdy nie podejrzewałem, że on może chcieć ode mnie czegoś więcej.
Byłem pewny, że pociągają go kobiety, a tym czasem....
Ściska moje nadgarstki, które w między czasie zdążył złapać i zbliża swoją twarz do mojej. Czuję jego oddech na mojej skórze. Mam dreszcze. Kiedy widzi w moich oczach strach, zaczyna szeptać jak najbardziej zmysłowym głosem.
-Spokojnie skarbie, ja chce się tylko zabawić. -Zbliża swoje usta do mojego ucha, mocno nacierając na mnie całym swoim ciałem. -Mamy tylko kilka godzin, dlatego pozwól mi je spędzić miło. Proszę, zrób tatusiowi dobrze, a dam ci święty spokój i będziesz mógł czytać tą pieprzoną książkę. -Spogląda w moje oczy i nie czekając na pozwolenie, wpija się w moje wargi, jakby były jego własnością. Nie oddaję pocałunku. Tak właściwie, to nie robię zupełnie nic. Nie jestem w stanie nawet spróbować się wyrwać, lub krzyknąć. Stoję jak sparaliżowany i pomimo tego, że nie chcę, żeby on mnie dotykał, pozwalam mu na to. Wiem, że jestem słabszy, że nie dam rady... Że nikt mi nie pomoże...
On tymczasem wkłada ręce pod moją koszulkę i dotyka mojego brzucha.
Czuję obrzydzenie.
On, stary facet i ja, przerażony piętnastolatek.
Zdziera ze mnie cienki materiał  i znów zaczyna do mnie mówić.
-To jak kochanie, jesteś grzecznym chłopcem? -Nie zamierzam mu na nic odpowiadać, a kiedy to zauważa, kontynuuje.
-Dawaj Louis, klęknij grzecznie na kolana, a obiecuję, że nic ci się nie stanie. -Nie klękam. Nie moge być taki uległy. I tak na wiele mu pozwoliłem.
-Słyszałeś co powiedziałem? Klękaj na kolana, bo inaczej cię do tego zmuszę. -Słyszę w jego głosie nutę złości, jednak dalej nie ruszam się z miejsca. Nie chcę dać mu tej satysfakcji.
-To jak będzie, zrobisz to, o co cię prosze, czy mam użyć siły? -Patrzę na niego przerażonym wzrokiem i i staram się głęboko oddychać. Czuję, że moje serce zaraz eksploduje z nadmiaru strachu, ale wciąż pozostaję nieugięty.
I wtedy widzę, jak na jego twarz wstępuję całkowita złość. Szarpie mnie za ramiona i powala na kolana. Sam siada na moim łóżku i łapiąc mnie za włosy, przyciąga moją głowę ku górze, a następnie wolną ręką zaczyna rozpinać spodnie.
Jednak w połowie tej czynności, zaprzestaje i spogląda na mnie pewnym wzrokiem.
-Rozepnij mi spodnie, Louis. -Mówi bardzo poważnym tonem, lecz kiedy nie widzi żadnej reakcji z mojej strony, uderza mnie z całej siły w twarz. Przewracam się na ziemie i odruchowo chwytam za obolały policzek. Schyla się do mnie i ponownie podnosi mnie do pozycji klęczącej, szarpiąc przy tym za mokre jeszcze włosy.
-Rozepnij mi spodnie, Louis. Nie zmuszaj mnie, żebym musiał ci to powtórzyć raz jeszcze. -Spoglądam mu głęboko w oczy i podejmuję decyzję. Drżącymi rękami zbliżam się do jego spodni i chwytam za rozporek, aby go dokładnie rozpiąć. Kiedy spodnie są już gotowe do ściągnięcia, podnosi się na chwilę i zsuwa je do poziomu kostek, a następnie znów zajmuje swoje miejsce.
-Czyli jednak się słuchasz. -Uśmiecha się perfidnie i dotyka czerwonego miejsca na moim policzku. -Boli, prawda? Mam nadzieje, że tak, i że nie muszę cię teraz dwa razy prosić, żebyś zrobił co mówie. -Poważnieje i znów łapie mnie za włosy. -A teraz kotku, pokarz jak bardzo kochasz tatusia. -Kończy zdanie i jednocześnie przyciąga moją głowe w stronę jego penisa. -Ssij go synku, dla tatusia. - I wtedy.... Dzieje się najgorsze z najgorszych.
Czuję się jak śmieć.
Słyszę jego jęki, a w mojej głowie świat zaczyna wirować. Staram się nie myśleć o tym, co właśnie się dzieje, ale to jest trudniejsze niż myślałem. Na szczęście po kilku minutach, jest już po wszystkim. Bez zastanowienia wypluwam wszystko, co mam w buzi, a on odsuwa moją głowę mocnym pchnięciem tak, że znowu przewracam się na plecy i uderzam głową o kant biurka.
-Spisałeś się kochanie. Może jeszcze kiedyś to powtórzymy. Tylko pamiętaj, że jeśli komuś piśniesz słówko, to tego pożałujesz -Grozi i zakładając spodnie, po prostu wychodzi z mojego pokoju. Zostawia mnie samego. Chociaż dla mnie to lepsze, niż jego towarzystwo.
Usta mam całe opuchnięte, a policzek wciąż mocno piecze. W dodatku czuję ból w tylnej części mojej głowy, a na nadgarstkach widzę mocne siniaki.
Chyba po tej nocy, zostanie mi kilka pamiątek.

poniedziałek, 1 września 2014

4.

Czas stanął w miejscu.
Kolor jego oczu sprawiał, iż chciało się w nie patrzeć bez końca. Przy brzegach, przypominał on morze o zachodzie słońca, natomiast im bliżej źrenicy, zmieniał się w coraz jaśniejszy, aż na samym końcu, był jak niebo w bezchmurny dzień.
Ciało Loczka odmówiło posłuszeństwa. Chciał coś zrobić, jakoś zatrzymać trzech napastników, szybko opuszczających pokój. Ale nie mógł. Kiedy zorientował się, że w pomieszczeniu został tylko on i niebieskooki, w jego ciało ponownie wstąpiła chęć życia. A gdy jego gardło znów mogło wydać z siebie jakiś dźwięk, głośno zawołał imię ochroniarza, aby uprzedzić go przed biegnącą trójką chłopców. Chociaż kara i tak była nieunikniona.
Teraz mógł zająć się rannym.
Chcąc lekkim kopnięciem przymknąć drzwi, przypomniał sobie, że chwilę wcześniej wyrwał je z zawiasów i leżały teraz ona na podłodze, tuż pod jego nogami. Szybkim ruchem opuścił głowę i kucając chwycił drzwi i postawił, opierając je wcześniej o ścianę. Wyprostował się i ponownie spojrzał na mniejszego od siebie chłopca, który siedząc na łóżku, wyglądał tak niewinnie, że Harry był w stanie zrobić dla niego wszystko. I wtedy przypomniał sobie, że Louis był od niego starszy o ponad rok, a i tak wyglądał jak maleństwo. Był chudziutki, o drobnej budowie oraz delikatnych rysach twarzy, które niezwykle dodawały mu uroku. Kiedy chłopak w końcu przyłapał się na podziwianiu Louisa, potrząsnął tylko głową i postawił mały krok do przodu. A gdy zauważył, że na twarzy mniejszego nic się nie zmieniło, postawił kolejny krok, i kolejny. Widocznie chłopiec był już na tyle wyczerpany i obolały, że nie miał nawet siły na protesty i pozwolił Harry'emu zbliżyć się do siebie. Loczek z jak największą delikatnością i czułością dotknął rannego ramienia Louisa i powoli przeniósł je na materac, by móc swobodnie ściągnąć z niego zakrwawioną koszulkę. Następnie bez słowa wyjaśnienia opuścił pomieszczenie i biegiem ruszył do gabinetu swojej mamy. Otworzywszy jedną z szafek, wyciągnął z niej bandaż, wodę utlenioną, dużo chusteczek oraz kilka plastrów różnej wielkości, po czym znowu pobiegł do pokoju 213. Zastał tam niebieskookiego, leżącego wciąż w tej samej pozycji, i nie tłumacząc się ani słowem, począł odkażać świeże rany na ciele chłopca. Najpierw zabrał się za ramię, które zaraz po przemyciu, owinął bandażem. Później przyszła kolej na nos, który na pierwszy rzut oka wydawał się całkiem w porządku, pomijając lecący z niego potok krwi. Niemym gestem nakazał chłopcu przechylić głowę bardziej do przodu i przyłożył mu do nosa grubą warstwę chusteczek. Kiedy Louis zrozumiał, że powinien sam przytrzymać opatrunek, obandażowaną ręką złapał za kulkę z papieru, przy czym jego opuszki palców lekko musnęły dłoń Harry'ego. Oboje wzdrygnęli się na ten dotyk, ale żaden nie dał po sobie tego poznać. Loczek dość szybko odsunął rękę i chwytając kolejną chusteczkę polaną wcześniej wodą utlenioną, przyłożył ją do ostatniego krwawiącego miejsca - wargi. Jednak to miejsce było szczególne, gdyż w pozycji, w której się znajdowali, mógł dokładnie przyjrzeć się całej twarzy Louisa oraz jego błyszczącym oczom. Przez cały ten czas nie odezwali się do siebie. Tak właściwie, to ani jeden nie znał głosu drugiego. Ale Louis w końcu zaufał Lokatemu. Pozwolił mu się zbliżyć i opatrzyć rany, a to już był wielki postęp.
Niestety nie trwali tak długo, ponieważ po kilku minutach, do pokoju weszła także Anne i natychmiast przejęła Louisa. Jednak, gdy okazało się, że Harry całkiem dobrze się nim zajął, podziękowała synowi za pomoc i nakazując rannemu nie ruszać się z łóżka, razem z Loczkiem powróciła na podwórko. A w pokoju 213 znów zapanowała cisza.
Louis został sam, z milionem pytań, na które nie znał odpowiedzi.
                                                                
                                                                       * * * * *

-Kochanie, czy mógłbyś zajrzeć do wszystkich pokoi i sprawdzić czy wszyscy śpią? -Zapytała ledwo słyszalnym głosem ciemnowłosa kobieta, zwracając się do swojego sennego syna.
-Jasne. -Odparł ziewając i leniwie wstał z fotela.
Sam przecież chciał przyjść do mamy, więc nie powinien był narzekać.
Anne bardzo często zostawała do późna. Pilnowała żeby wszyscy poszli przed północą do łóżka, zajmowała się różnymi papierami i ustalała coś z innymi pracownikami. Czasami nawet zdarzało się, że w ogóle nie wracała do domu, z powodu nocnej zmiany.
Tego dnia, zajmowała się akurat papierami Juliet. Trzeba było przede wszystkim, wypisać ją z listy sierocińca oraz zmienić zakwaterowanie. Dlatego Harry, który bardzo pragnął znaleźć się już w domu, nie miał innego wyjścia, jak pomóc rodzicielce, aby jak najszybciej mogli opuścić budynek.
Przecierając zaspane oczy, ruszył ciemnym korytarzem, którego jedynym źródłem światła było małe światełko znajdujące się gdzieś na przeciw jego. Najpierw skręcił w lewo, w stronę pokoju Margaret i Sam, następnie do Carla i Jamiego, Wendy i Nicole i jeszcze do kilku innych pokoi, aż w końcu pierwszą połowę miał za sobą. W każdym z pokoi panowała wymagana ciemność i cisza. Jednak gdy nadeszła kolej, na pokój Louisa, chłopak zawahał się. Bał się, że znowu ujrzy to, co widział wcześniej. Ale przezwyciężył swój strach i powoli nacisnął klamkę. Drzwi lekko zaskrzypiały, ale otworzyły się bez większego problemu. Na szczęście i w tym pokoju panował mrok i cisza. Kiedy Harry już uznał, iż chłopiec musi spać i chciał zamknąć drzwi, usłyszał głębokie westchnienie i ciche chlipnięcie. Zatrzymał się w pół kroku i ponownie wszedł do środka. Na ślepo znalazł włącznik światła i nacisnął go, oświetlając tym samym całe pomieszczenie.
Wtedy jego oczom ukazał się Louis w pełnej okazałości.
Chłopiec stał tuż koło okna, z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Na noc przeprał się w jakieś inne spodenki i koszulkę na szelkach, natomiast stopy wciąż miał bose. Jego włosy były jeszcze wilgotne od wcześniej wziętego prysznica, a oczy zaszklone, od zbierających się w nich łez.
I wszystko wyglądałoby normalnie "Louis po prostu nie mógł zasnąć, więc wstał z łóżka by pooglądać gwiazdy", gdyby nie przedmiot znajdujący się w jego prawej ręce.
Żyletka.
Skąd on ją wytrzasnął? Harry sam nie miał pojęcia, gdyż właśnie to pytanie krążyło w jego głowie.
I mógł najzwyczajniej w świecie opuścić pomieszczenie, puszczając w niepamięć widziane zdarzenie, lecz on tego nie zrobił.
Najciszej jak umiał zamknął za sobą drzwi i szybkim krokiem podszedł do chłopca, który jak się okazało, był o pół głowy niższy od niego. Kiedy niebieskooki zorientował się, że Harry nie zamierza odpuścić i właśnie do niego idzie, po prostu upuścił ostrze, które z brzdękiem spadło na ziemię.
Nie było wyjścia. Musieli się w końcu do siebie odezwać.  Tej sytuacji nie dało się wyjaśnić bez słów.
Jednak Louis postanowił, że on nie będzie pierwszy.

                                                                    ~ ~ ~ ~ ~

Jego serce waliło z zawrotną prędkością, ale nie do końca wiedział, czy to dlatego, że to była jego druga noc w nowym miejscu, a już został przyłapany, czy może działo się tak za sprawą pięknych zielonych tęczówek, które wpatrywały się w niego wyczekująco.
Miał ochotę strzelić sobie kulką w łeb.
Wiedział, że nieznajomy będzie żądał wyjaśnień, ale równocześnie był pewien, iż nie zrozumie on powodu, dla którego to robił. Owszem, okaleczał się. Ale robił to tylko dlatego, że miał dość samego siebie. Nienawidził własnego ciała. Nienawidził tego, że wszyscy traktowali go jak przedmiot. Pragnął sprawiać sobie jak największy ból. I to nie tak, że cieszył się, gdy ktoś go bił czy ranił. A wręcz przeciwnie. Nie chciał tego.
Lecz zdawał sobie sprawę, iż nikt go nie zrozumie. A na pewno nie młody chłopak o zdrowych zmysłach. No bo kto normalny chce zadawać sobie ból, a przed innymi ucieka. Gdyby ból sprawiał mu radość, pozwalałby się ranić innym. Ale jemu tylko własny, przez siebie zadawany ból sprawiał radość.
Tylko po co miał to tłumaczyć komuś, dla którego będzie to na tyle dziwne, że jeszcze trafi do psychiatryka. A tam na pewno nie chciał trafić.
Co to, to nie.
Stali tak przez chwilę, aż w końcu zielonooki się poddał i zaczął.
-Louis... -Wziął kilka głębszych oddechów i kontynuował. -C-co to ma być? Możesz mi to wyjaśnić?
Jednak on nie odpowiadał. Co miał mu powiedzieć? Coś w stylu "lubię sprawiać sobie ból" ? Chyba ta odpowiedź nie zadowoliłaby nieznajomego.
-Okej, jak chcesz. -Oznajmił i podszedł w stronę czerwonego guzika, aby wezwać swoją matkę. -Moja mama zaraz tu będzie, a jej będziesz musiał powiedzieć.
-On nie działa... -Louis w końcu odezwał się, lecz jego głos był cichy, wręcz nie niesłyszalny.
-Słucham?
-Ten guzik... Nie działa... -Powtórzył nieco głośniej, tak aby obcy go zrozumiał.
Wtedy znów zapadła cisza. Chłopak chyba nie wiedział co odpowiedzieć i zastanawiał się, co powinien teraz zrobić, jednak Louis uprzedził go, ponownie się odzywając błagalnym tonem.
-Proszę, nie mów nikomu... -Spojrzał na zielonookiego wyczekująco i podniósł z podłogi czerwoną od krwi żyletkę, by następnie położyć ją na parapecie. Po twarzy obcego widać było, iż nad czymś ciężko myśli, jednak po kilku minutach, odezwał się.
-Okej, ale mam kilka warunków... Po pierwsze, musisz oddać mi tą żyletkę. -Przerwał wyciągając jedną rękę w przód, aby dać Louisowi do zrozumienia, iż mówi całkiem poważnie. Chłopak niechętnie podał przedmiot nieznajomemu, a on schowawszy go w kieszeń, kontynuował. -Po drugie, musisz przemyć teraz te rany, a najlepiej sam zaprowadzę cię do łazienki. A po trzecie, musisz mi wszystko wyjaśnić. Inaczej idę do Anne. -Zakończył z powagą na twarzy, na co Louis tylko kiwną głową i razem ruszyli do łazienki. Loczek pomógł mniejszemu w pozbyciu się krwi z całej ręki, a następnie dokładnie przemył ranę, aby zapewnić jej jak najszybsze gojenie. Kiedy ponownie znaleźli się w pokoju, chłopak znów spojrzał na Louisa tak, jakby wzrokiem chciał przekazać, iż czeka na wyjaśnienia. Ale on nie chciał, nie był w stanie mówić. Dlatego obiecał, że wszystko opowie mu innym razem, i dopiero gdy został sam w pokoju, położył się wygodnie na łóżku i rozmyślał nad tym, co się stało.
Do niego samego jeszcze do końca nie dotarło, że chwilę wcześniej obiecał obcej osobie wyjawienie powodów swoich problemów.
O nie. On nie mógł mu jeszcze wszystkiego powiedzieć. Nie był na to gotowy. Nie chciał.
Louis nie był na tyle głupi, żeby ufać pierwszej lepszej poznanej osobie, a zwłaszcza osobnikowi płci męskiej. Już wystarczająco się przekonał, że na nich nie można liczyć. Mimo to czuł, że od tego lokatego chłopaka biło ciepło. Chociaż tak właściwie, Louis nie miał bladego pojęcia, czym jest tak zwane ciepło. W takim razie, co to było? Nie wiedział. Jedyne czego był pewien, to tego, że nie może obcej osobie powiedzieć prawdy.
Miał niewiele czasu, by coś wymyślić.
Ale co?


                                                                        x x x

Tak więc, jest czwarty rozdział, ale jak widzę czytających oraz komentarzy jest tak dużo, że nie nadążam. Dlatego zastanawiam się nad zawieszeniem bloga. Bez sensu jest pisać bez motywacji. A motywacją są przede wszystkim odwiedzający i komentarze, których prawie nie mam. Wiem, że rezygnowanie na samym początku bloga jest żałosne, ale uważam, że nie ma sensu tego na siłę ciągnąć. Bo w końcu nie piszę tego dla siebie, tylko dla Was.
Więc, jeśli pod tym postem, nie będzie choć kilku komentarzy, to zawieszam bloga, o czym oczywiście poinformuję.
Ps. Powodzenia w nowym roku szkolnym :*

piątek, 29 sierpnia 2014

3.

Przyśpieszony oddech, drżenie rąk i dudnienie serca.
Trzy rzeczy, które w tamtym momencie dochodziły do jego mózgu.
Czy się bał? Jasne, że się bał.
Gdy tylko ujrzał obcą postać wchodzącą do jego pokoju, jego serce przestało na chwilę bić. Automatycznie bardziej się skulił i przycisnął do rogu łóżka, gdyż chciał jak najbardziej oddalić się od nieznajomego. Następnie wziął głęboki oddech i i jedną ręką naciągnął na siebie kołdrę, mając na celu osłonić każdy centymetr swojego ciała.
Kiedy obcy zbliżył się do niego o krok, jego oczy oczy powiększyły się do niebotycznych rozmiarów, a głos uwiązł w gardle. Chciał krzyknąć, ale zamiast tego wydał z siebie żałosny jęk. Stracił panowanie nad własnym ciałem.
Jedyne czego wtedy pragnął, to zniknąć. Schować się pod kołdrą i zakopać się pod ziemią.
Z nadmiaru otaczającego go strachu nasunął okrycie na swoją głowę, całkowicie się pod nim chowając. Miał cichą nadzieje, że wtedy nieznajomy uzna go za psychicznego i po prostu zrezygnuje. Jednak po chwili ciszy, obcy nastolatek zaczął mówić.
Jego głos był spokojny, wyraźny i lekko zachrypnięty. Jednak w pewnej części wciąż przypominał głos dziecka.
Mimowolnie zaczął wsłuchiwać się w słowa wypływające z jego ust.
-H-hej, jestem Harry. Tutaj pracuje moja mama i właśnie przyszedłem ją odwiedzić. Przepraszam, że tak wszedłem bez pukania, ale sądziłem, że tutaj mieszka ktoś inny... Ty jesteś tu nowy, tak? -Ostatnie zdanie zakończył bardzo wyraźnym znakiem zapytania, a następnie pozostał chwilę w ciszy, mając nadzieję na jakąkolwiek odpowiedź. Jednak niebieskooki nie zamierzał odpowiadać.
Za bardzo się bał.
-Domyślam się, że tak...  Czy... Czy ja cię przestraszyłem? Nie musisz się mnie bać, przecież nie zrobię ci krzywdy. -Kolejny raz nie słysząc odpowiedzi, poddał się. -No dobra, to ja już będę leciał. Moja mama pewnie gdzieś na mnie czeka. Jak byś czego potrzebował, to nad łóżkiem masz taki czerwony przycisk. Naciśnij go, i... Wtedy ktoś się zjawi. Czuj się jak w domu... -Głęboko westchnął i opuścił pomieszczenie.
Gdy nastolatek tylko usłyszał skrzypienie zamykanych drzwi, powoli wychylił zza kołdry dwa błękitne spodki i skierował je dokładnie w stronę wyjścia.
Był sam.
Nie chcąc zapeszać, częściami odkrywał swoje posiniaczone ciało, a dopiero po chwili całkowicie odepchnął materiał na drugi koniec łóżka. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu wymienionego przez nieznajomego, czerwonego przycisku. Obrócił głowę o 360 stopni i zorientował się, iż przycisk znajdował się tuż nad nim. Nie był duży, ale na pewno był czerwony. Obok przycisku po lewej stronie, naklejony był trochę rozmazany napis "Rozmowa również zaliczana jest do pomocy", natomiast po prawej stronie widniał napis "Naciskanie przycisku bez powodu, nie jest zabawne!".
Bez dłuższego zastanawiania się nad sensem tych zdań, przyłożył palec wskazujący i nacisnął czerwony przycisk.
Nic się nie stało.

                                                                         ~ ~ ~ ~ ~

Nabrał powietrza do do płuc i pomrugał kilka razy oczami, dobrze je przecierając. Na prawdę zdziwiło go to, co przed chwilą zobaczył.
A widział wiele.
Potrzebował chwili, żeby się otrząsnąć, ale w końcu odszedł od pokoju nr 213 i ruszył na dalsze poszukiwania matki. Kiedy sprawdził już wszystkie możliwe pokoje, doszedł do wniosku, iż rodzicielka musi być u siebie. Przez chwilę nawet chciał się puknąć w głowę, ponieważ sam nie rozumiał, dlaczego nie skierował się tam już na początku.
Szybszym krokiem ruszył w stronę gabinetu z napisem "Anne Styles" i bez pukania wszedł do środka.
Widok lekko go zdziwił, jednak niczym nie równał się z tym, co widział kilka minut wcześniej. Jego mama rozmawiała właśnie z Juliet - dziewczyną, z którą było już na prawdę dobrze, jeżeli chodzi o stan psychiczny. Niedawno skończyła 18 lat i postanowiła zacząć nowe życie. I choć nie miała łatwo, przestała żyć przeszłością i skupiła się na teraźniejszości. 
-Harry? -Zapytały obie w tym samym czasie i posłały nastolatkowi zdziwione spojrzenia. Nie zdążył nawet odpowiedzieć, gdyż chwilę później, jego brzuch ściskała niższa brunetka, która ledwo sięgała Harry'emu do ramienia.
-Cz-cześć. -Bąknął ledwo słyszalnie, odciągając dziewczynę od swojej klatki piersiowej.
-Myślałam, że dzisiaj spędzisz wieczór na oglądaniu telewizji. Nie spodziewałam się tu ciebie, skarbie. -Przerwała Anne i spojrzała na syna wzrokiem rządnym wyjaśnień.
-Wiem, ale byłem tutaj chyba miesiąc temu. I szukałem cię mamo, ale kiedy wszedłem do 213, tam... Siedział nowy chłopak... On się mnie bał... -Zaczął drapiąc się po głowie.
-Ahh, mówisz o Louisie? Jest u nas od wczoraj, więc masz prawo go nie znać. Owszem, może zachowuje się dziwnie, ale nie dzieje się to bez powodu.
-Wiem mamo, ale on mnie też nie zna, więc jaki ma powód do bania się mnie?
-Jakiś powód musi mieć. Nic nie dzieje się bez przyczyny, kochanie. -Odparła kiwając głową.
-No, to ja już pójdę. Jeszcze raz dziękuję za wszystko, Anne. I... I tobie też Harry. -Zawstydzona Juliet zatrzepotała rzęsami i z zarumienionymi policzkami opuściła gabinet.
-A ona gdzie się tak śpieszy? Coś mnie ominęło?
-Wiele rzeczy, Haroldzie. Ale chyba dwie najważniejsze już wiesz. Juliet odeszła, Louis przyszedł. I to chyba wszystko. -Czule uśmiechnęła się do syna, lekko czochrając jego włosy.
-Ile ma lat? -Wychrypiał przerywając ciszę.
-Kto? Louis? -Zapytała, a gdy chłopak pokiwał głową, kontynuowała. -Właśnie w tym jest problem. W grudniu osiągnie wiek dorosły, i będzie musiał opuścić ośrodek. Nie wiem co z nim wtedy będzie. Jest tak mało czasu, na jakiekolwiek działania... -Głęboko westchnęła, a jej oczy zaszkliły się od zbierających się łez.
-Mamo, damy radę. Spróbuję ci pomóc, chociaż wiem, że moja pomoc jest niczym w porównaniu do twojej. Ale nie martw się. Nie możesz tak przejmować się każdą znajdującą się tu osobą, mamo. -Chłopak stanął bliżej rodzicielki i czule dotknął jej ramienia, w pocieszającym geście. -Powiedz mi tylko co mam zrobić, a obiecuję, że dam z siebie wszystko.
-Działaj instynktownie Harry. Daj mu podstawy do tego, by ci ufał. A kiedy zdobędziesz jego zaufanie, to tak jakbyś zdobył wszystko. Odwiedzaj go, rozmawiaj z nim... Po prostu pokaż mu, że nie wszyscy chcą zrobić mu krzywdę. I to wszystko co możesz zrobić... -Zielonooki ponownie pokiwał głową w geście zrozumienia i wtulając się w Anne, pogrążył się w przemyśleniach na temat tajemniczego nastolatka, którego na razie znał tylko imię...
Ale pragnął poznać znacznie więcej...

                                                                         * * * * *

-Nienawidzę gier integracyjnych! Są takie... Wkurzające! -Zawołał zaaferowany 12-latek zakładając sandały przy wyjściu z budynku.
-Może i są, ale mają wam pomóc. Skoro Anne chce, żebyście w nie grali, znaczy, że jest w tym jakiś cel. Też wiele razy w takie grałem i na początku bardzo się buntowałem, ale z czasem doszedłem do wniosku, że nie są one takie złe, a potem nawet je polubiłem. -Zaśmiał się, na samo wspomnienie pierwszych dni w szkole. -Tobie też się spodobają. A teraz biegiem, bo i tak już jesteś spóźniony! -Nakazał popychając młodszego blondyna w stronę drzwi. Chłopiec bez dłuższych dyskusji wybiegł na podwórko, zostawiając tym samym Harry'ego sam na sam z panem Thomsonem, który właśnie układał porozrzucane dookoła buty dzieciaków.
Wydawał się nie zwracać uwagi na obecność nastolatka, bo mimo iż Harry dawał o sobie znać różnego typu chrząknięciami lub kaszlnięciami, mężczyzna dalej ze skupieniem wykonywał swoją pracę.
W końcu Harry dał sobie spokój i postanowił udać się na podwórko, by zobaczyć jak wszyscy radzą sobie z grami.
Gdy tylko zamknął za sobą ogromne drzwi, przywitał go ciepły powiew letniego powietrza, który aż błagał, by przebywać na nim jak najwięcej.
Na chwilę po prostu stanął, żeby cieszyć się ciepłem dnia, a następnie skierował się na tył sierocińca, żeby odnaleźć matkę.
Już z daleka słychać było jakieś rozmowy, prowadzone prawdopodobnie między uczestnikami zabawy. W dużej grupie nastolatków, ciężko mu było szybko odnaleźć postać Anne, dlatego zatrzymał się na jakiś czas na środku trawnika, żeby móc spokojnie się rozglądnąć. Nie minęło nawet pół minuty, a chłopak zdążył już zlokalizować rodzicielkę i od razu ruszyć w jej stronę.
-Tak Peeta, jeśli wylosowałeś niebieską karteczkę, oznacza to, że jesteś w drużynie niebieskich. -Anne tłumaczyła właśnie chłopcu zasady gry, a kiedy ten kiwnął głową, pozwoliła mu odejść.
-I jak idzie mamo? -Zagadnął z uśmiechem, stając na przeciw Anne.
-Aktualnie jest małe zamieszanie z grupami, ale chyba potem nie będzie aż tak źle. -Stwierdziła, ruchem głowy wskazując na biegające w koło dzieci i pytające "w jakiej jestem grupie?". 
-Z czasem się nauczą. -Odparł chłopak, starając się tymi słowami wesprzeć matkę. -Hmmm, mamo? -Zagaił, czekając na pozwolenie zadania pytania. 
-Tak?
-Czy tutaj są wszyscy? -Zapytał, rozglądając się.
-Myślę, że tak. Powinni być wszyscy.
- Ale... -Zawahał się przez chwilę. - Gdzie jest Lewis?
-Louis, skarbie. -Poprawiła go, cicho się śmiejąc, ale kiedy ujrzała rumieńce na policzkach syna, natychmiast spoważniała. -On nie chciał przyjść, a biorąc pod uwagę, że jest tutaj od niedawna, odpuściłam mu. Chcę żeby w swoim tempie oswoił się z sytuacją. -Odpowiedziała, patrząc na grupkę dzieciaków w czerwonych koszulkach i bacznie się im przyglądając. -Czekaj, coś mi tu nie pasuje... -Stwierdziła, nie dając synowi dojść do głosu i podeszła do "czerwonych".
-Czemu was jest tak mało? Brakuje trzech osób! -Zawołała, wywołując przy tym ciszę dookoła. -Chwila... -Dodała, dokładnie się rozglądając. Przez moment w ogóle się nie odzywała, jakby nad czymś intensywnie myślała. Mamrotała sobie coś pod nosem, liczyła, aż w końcu krzyknęła. -Gdzie jest Nick, Jack i Andrew?! -Jej krzyk wydawał się nie tylko głośny, ale i rozpaczliwy i załamany. Wszyscy stali w ciszy i z przerażonymi minami obserwowali sytuację.
Anne patrzyła na wszystkich z wyczekiwaniem, aż w końcu dobiegł ją cichy głos jakiejś dziewczyny z tyłu.
-Oni nie przyszli... -Na te słowa, kobieta wzięła głęboki wdech i odwróciła się do syna.
-Harry, wrócisz do środka i przyprowadzisz mi tych trzech uciekinierów? -Zapytała z nadzieją w głosie, choć dobrze wiedziała, że może liczyć na Harry'ego.
-Jasne. -Odparł i szybko pobiegł do wejścia. Bez zatrzymywania się na wyjaśnienia swojego biegu panu Thomsonowi, ruszył po schodach na trzecie piętro, by znaleźć poszukiwaną trójkę nastolatków.
Nawet nie musiał się starać, bo już przy białych drzwiach, usłyszał podejrzane krzyki.
Ruszył więc za głosem, który płaczem błagał o litość, aż doszedł do pokoju numer 213...
Louis.
Kiedy tylko to do niego dotarło, jego serce zabiło mu dziesięć razy szybciej. Wiedział, że za drzwiami może dziać się coś złego, dlatego mocnym kopniakiem otworzył drzwi, przez co wyleciały one z zawiasów.
To co zobaczył, zaparło dech w piersiach.
Louis leżał na łóżku i zwijając się z bólu, próbował jakoś zatamować lecącą mu krew z nosa i wargi. Nad nim stało dwóch większych i na pewno grubszych chłopców i okładało jego ciało pięściami, a trochę dalej stał trzeci, niewiele niższy chłopiec i z niewiadomego powodu klaskał radośnie w dłonie.
Kiedy cała czwórka usłyszała odgłos wyłamywanych drzwi, a następnie ujrzała piątą osobę znajdującą się w pokoju, znieruchomiała. Więksi chłopcy zaprzestali swe działania, trzeci z nich przestał klaskać, a szczęka opadła mu do ziemi, natomiast Louis opuścił bezwładnie ręce, dając krwi po prostu płynąc.
I wtedy Harry ujrzał błękit jego oczu.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

2.

-Harry! Pośpiesz się, bo się spóźnisz! Wiesz, że ci nie odpuszczę! - Zawołała wysoka brunetka w średnim wieku, krzątając się po kuchni. Nalewała właśnie herbatę do kubków, kiedy ujrzała swojego rozczochranego syna schodzącego po schodach. -Przyznam, że wyglądasz całkiem nieźle. -Uśmiechnęła się z dumą, po czym spoglądnęła  na włosy chłopaka. -Ale z tymi włosami trzeba będzie coś zrobić. Sterczą ci na wszystkie strony! -Zawołała próbując jakoś ułożyć niesforne loki na głowie nastolatka.
-Dlaczego? Ja je lubię. -Przyznał, zabierając ręce matki ze swojej głowy. -Nie chcę ich ścinać. -Dodał, a następnie sięgnął po kubek stojący na stole i zaczął z niego pić gorącą ciecz. 
-No dobrze, jak tam chcesz. - Kobieta ponownie się uśmiechnęła i nie chcąc tracić czasu, sięgnęła po kanapki leżące na blacie i położyła je przed nosem syna. -Smacznego. -Dodała i lekko poczochrała nieukładające się włosy chłopaka.
-Dziękuję. -Nastolatek wyszczerzył zęby do rodzicielki i na nic nie czekając, zabrał się się za pałaszowanie kanapek. Kobieta postawiła na stole także swój kubek z malinową herbatą i dosiadła się do Harry'ego.
-Nie powinieneś się spóźnić. -Stwierdziła zerkając na kuchenny zegarek. - Masz jeszcze 10 minut do wyjścia.
-Wiem, wiem. Chociaż najchętniej bym nigdzie nie poszedł i jeszcze pospał. -Odparł smutno zaczynając kolejną kanapkę. Tym razem z żółtym serem i pomidorem, czyli jego ulubioną.
-Hej, nie narzekaj! Ty i tak masz dwa miesiące wakacji, a ja muszę użerać się z niewychowanymi nastolatkami. -Zaśmiała się trzepiąc żartobliwie syna po głowie. -Dasz radę skarbie, to ostatni dzień. -Uśmiechnęła się powracając do poważnego tonu.
-Wiem, i dlatego nie mogę doczekać się końca tego ostatniego dnia. -Odparł chłopak odsuwając od siebie pusty talerz, na którym widniały już tylko okruszki i nachylił się w stronę matki, by złożyć na jej policzku dziękczynny pocałunek. -Kocham cię mamo.
-Ja ciebie też kocham, skarbie. -Odparła całując go pieszczotliwie w sam czubek głowy. -No, zmykaj już, bo nie chcę żebyś się spóźnił w ostatni dzień szkoły.
-Idę, idę. -Westchnął z niewidocznym uśmiechem i zabrał się za sprzątanie po sobie brudnych naczyń po śniadaniu. Wszystko schował do zmywarki i skierował się w stronę holu. Założył tylko buty i sięgając po prawie pustą szkolną torbę, zawołał dość głośno "Paaa!!!" i po prostu wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
W ogóle się nie zastanawiając, ruszył w stronę szkoły, by zmierzyć się z nią ostatni już raz. Kiedy tylko znalazł się przed budynkiem, od razu zauważył grupkę swoich przyjaciół, wyczekujących go ze zniecierpliwieniem.
-Hej Hazz! -Zawołał niewysoki blondyn o jasnych niebieskich oczach, zwracając tym samym uwagę przyjaciół na idącego w ich stronę Harry'ego.
Chłopak bez zastanowienia zatrzymał się między przyjaciółmi i począł się z nimi witać z ciepłym uśmiechem na twarzy. Jednak z największą czułością przywitał się z niewysoką blondynką, o równie niebieskich oczach co wcześniej wspomnianego blondyna. Nachylił się do niej lekko, by zaraz po tym złączyć ich usta w czułym pocałunku. Jego dziewczyna instynktownie odwzajemniła odrobinę czułości, a następnie mocno wtuliła się w bruneta. 
-Za 5 minut zaczynają się lekcje. Lepiej już chodźmy. -Stwierdził Mulat z nikłym uśmiechem na ustach. Na jego słowa wszyscy zgodnie pokiwali głowami i razem weszli do budynku szkoły.

                                                                          * * * * *

Żadnych lekcji. Żadnych zadań. Żadnej nauki. I żadnego wstawania przed 10:00. 
To były cztery najważniejsze postanowienia Harry'ego. 
Zaraz po zakończeniu lekcji i czułym pożegnaniu przyjaciół oraz dziewczyny, nastolatek z ogromnym uśmiechem na twarzy, skierował się w stronę ukochanego domu. Zdawał sobie sprawę z tego, że nikogo tam nie zastanie, lecz tamtego dnia nic nie było w stanie popsuć jego nastroju. Wiedział, że Anne wróci dopiero późnym wieczorem oraz, że nie pozostało mu nic innego, jak spędzić popołudnie na oglądaniu telewizji. Jedyne co miał jeszcze do wyboru, to spacer przez park do Sierocińca przy Harley Street, w którym pracowała jego matka. Nietrudno było zgadnąć, iż Harry zdecydowanie wolał tę drugą opcję. Owszem, lubił spędzać długie popołudnia na siedzeniu przed telewizorem, ale nie kiedy na dworze było ponad 28 stopni. Wtedy lubił wyjść na miasto z przyjaciółmi lub na boisko pograć w nogę. Lecz tego dnia, żaden z jego znajomych nie miał dla niego czasu. Większość już wyjeżdżała na wakacje lub do w odwiedziny do rodziny. Niewielu chciało zostać na zakończeniu. Jedyną osobą, która nigdy nie wyjeżdżała na początku wakacji, był Niall Horan. Ale jemu niestety przytrafiła się bardzo zrzędliwa matka, która gdy tylko miała okazję, naganiała syna do sprzątania. Dlatego brunetowi nie chciało się nawet dzwonić do blondyna, gdyż był niemal pewien, iż uzyska odpowiedź negatywną.
Kiedy przemierzał zielony trawnik, jego wzrok utkwił na czerwonej kokardce, na którą prawie nadepnął. Momentalnie przykucnął i podniósł ją z trawy. 
Jego ręce zaczęły lekko drżeć. To, co trzymał w ręce, natychmiast przywołało mu wiele miły wspomnień.
Gemma.
Jedno imię, a znaczyło dla niego tak wiele. Czerwona kokardka, była czymś, co jego siostra zawsze nosiła wpięte w ciemne włosy. Dobrze pamiętał dzień, w którym żegnał się nią. Stali wtedy w progu swego domu i długo trwali w mocnym uścisku. Mimo, że ona była teraz szczęśliwa, to on i tak bardzo za nią tęsknił. Nie była tylko jego siostrą. Była także przyjaciółką. Osobą zaufaną, miłą, troskliwą... Zawsze stawała w jego obronie, gdy byli młodsi. Nie mówiąc już o tym, jak wiele ich łączyło. Jednak taka była kolej rzeczy. Ona dorosła i musiała rozpocząć własne życie. 
Wyjechała dokładnie rok temu. Ubrana w czerwoną sukienkę, kremowe buty na koturnie oraz z czerwoną kokardką we włosach. 
I taką ją zapamiętał.
Od tamtego dnia, czerwony stał się kolorem Gemmy. I wszystko co czerwone, kojarzyło się właśnie z nią.
Zamknął na chwilę oczy, po czym wsunął do kieszeni ładną kokardkę i ponownie ruszył w stronę domu.
Zamyślony wszedł do środka i zamknąwszy dokładnie drzwi, odłożył torbę w salonie. Sięgając po jabłkowy sok leżący na stole, upił z niego kilka łyków chłodnej cieczy i ponownie podszedł do drzwi. Tym razem zamknął je na klucz, ale od drugiej strony i chowając łom do kieszeni, skierował się w stronę parku.
Droga piechotą zajęła mu nieco ponad 20 minut, dlatego chwilę przed trzecią był już na terenie sierocińca.
Dobrze wiedział na czym polegała praca Anne, gdyż wiele razy tam bywał. Sam budynek był dość duży i okazały, lecz swoim wyglądem naprawdę odpychał. W środku znajdowało się kilkaset dzieci oraz kilkudziesięciu wychowawców. Wielu z nich mieszkało wraz z wychowankami, ale część przychodziła w ciągu dnia. Jego mama zajmowała się tam dziećmi, można tak powiedzieć "specjalnej troski". Była to grupka licząca około 30 dzieciaków z niemiłą przeszłością. Większość z nich nie straciła rodziców, tylko po prostu została stamtąd zabrana, ponieważ rodzice nadużywali alkohol lub przemoc. W sierocińcu, dzieci miały otrzymać pomoc, miłość i troskę, czyli trzy najważniejsze rzeczy potrzebne w rodzinie. A Anne idealnie się do tego nadawała. Kobieta potrafiła świetnie się dogadać z dzieckiem lub nastolatkiem, umiała pocieszać, tłumaczyć, nawracać oraz posiadała nieskończoną cierpliwość do każdego. Dlatego też z synem miała świetny kontakt. Zawsze mu we wszystkim pomagała i wspierała, przez co wzbudzała zaufanie, a on nie miał przed nią sekretów. Wiedział, że jej może powiedzieć dosłownie wszystko.
Gdy tylko ujrzał budynek sierocińca, mimowolnie się uśmiechnął, chociaż wiedział, że miejsce to, jest przepełnione smutkiem, żalem i nienawiścią. Tam rzadko kiedy ktoś się uśmiechał, jeżeli nie bierze się pod uwagę małych dzieci, które nie do końca zdawały sobie sprawę z powagi sytuacji. I chociaż wszyscy naprawdę dawali z siebie wszystko, to i tak zdarzały się osoby, które nie chciały dać sobie pomóc i odwracały się od wszystkich.
Mimo to, Harry nieodmiennie wierzył, że jeśli się tego bardzo chce, każdemu można pomóc, bez względu na przeszłość. Ale chłopak to chyba odziedziczył po matce, gdyż bardzo lubił odwiedzać sierociniec oraz pomagać innym jak tylko mógł, jako niewykształcony szesnastolatek.
Anne wiele go nauczyła, ale on posiadał także instynkt psychologa, przez co zawsze wiedział jak się zachować i co powiedzieć, by słowa przyniosły słuchaczowi jak największe ukojenie. Wzbudzał w ludziach zaufanie, tak jak jego rodzicielka i właśnie to cenił w sobie najbardziej.
Przekroczył powoli bramę i ruszył w stronę drzwi wejściowych. Pomimo, że zaczęło się lato, wakacje i dookoła panowała wspaniała atmosfera, to w tym miejscu zawsze był mrok, a słońce jakby specjalnie nie docierało do okien. Nastolatek zbliżył się się do wejścia i zadzwonił dzwonkiem. Nie musiał długo czekać, bo zaraz otworzył mu ochroniarz pilnujący budynku i obserwujący liczne kamery znajdujące się na terenie posesji.
-Och, witaj Harry! Przyszedłeś do Anne? -Zapytał wesoło mężczyzna około czterdziestki, z lekkim wąsem i gdzieniegdzie występującymi siwymi włosami.
-Tak, tak. -Harry uśmiechnął się szeroko do pana Thomsona , po czym natychmiast pokierował się schodami na piętro, gdzie znajdował się oddział jego mamy. Wszedł jeszcze przez białe drzwi i wpisawszy odpowiedni kod, znalazł się w środku.
Dookoła czuć było specyficzny zapach, a kolory ścian przypominały szpital. Wszędzie panował hałas, co nie zdziwiło chłopca. Obszedł po kolei różne pokoje w poszukiwaniu matki, ale nigdzie jej nie mógł znaleźć. W końcu trafił do pokoju zamieszkiwanego przez dobrze znaną mu dziewczynę -Juliet, lecz zamiast jej, ujrzał nieznajomą mu dotąd postać. A przecież znał wszystkich podopiecznych rodzicielki.
Chłopak był mniej więcej w jego wieku. Z rozczochranymi, brązowymi włosami siedział skulony na łóżku, z nogami podciągniętymi do brody, przez co kolor jego oczu był nie do zidentyfikowania.
Gdy chłopak tylko ujrzał, że ktoś wszedł do jego pokoju, od razu zaczął się cały trząść.
A Harry stał z otwartą buzią i tylko patrzył.  Nie był w stanie zrobić nic innego. Więc patrzył.
Patrzył.

środa, 20 sierpnia 2014

1.

Każdy normalny siedemnastolatek:
             1. Siedząc we własnym pokoju, najczęściej czuje spokój, ciszę i zrelaksowanie. 
             2. Najważniejsze święta spędza w gronie najbliższych.
             3. Miał cudowne dzieciństwo i przeżył z rodziną wiele przygód.
             4. Bardzo dobrze dogaduje się z ojcem.
             5. Jest szczęśliwym siedemnastolatkiem i nie może doczekać się osiemnastki.

Tak, każdy normalny siedemnastolatek spełniała wszystkie pięć podpunktów.
Ale nie on...

Siedział na brudnym i lekko klejącym parapecie z rozczochranymi włosami i podkrążonymi oczami. Na jego bladej skórze widniały fioletowe siniaki, a na obu przedramionach widoczne były blizny po samookaleczaniu. Sięgające do kolan spodnie, odkrywały kolejne blizny i zadrapania, których niestety pełno było na całym jego ciele. Za duża, biała koszulka okalająca jego tors, była tylko przykryciem dla kolejnych ran pod nią się znajdujących, a gołe stopy jeszcze bardziej podkreślały jego ubogi wygląd. Z każdej strony biło od niego cierpienie, lecz wystarczyło tylko spojrzeć w jego błękitne tęczówki, a od razu było wiadomo, że to co on czuł nie było tylko cierpieniem.
To był jego pierwszy dzień w tym miejscu, a zarazem początek wakacji.
Gdzie więc podział się jego uśmiech?
Od dawna powtarzał sobie, że gdy tylko się od Niego uwolni, będzie już zawsze szczęśliwy. Że zapomni o wszystkim i zacznie od nowa. Ale czas pokazał, że nie jest na tyle silny by po prostu zapomnieć. To było trudniejsze niż myślał. I pomimo tego, że teraz był na tyle bezpieczny, że mógł położyć sie na łóżku i w końcu bez strachu pójść spać, on wciąż siedział na parapecie i pustym wzrokiem wpatrywał się w drzwi. W tamtym momencie nie czuł prawie nic. Nawet bicia własnego serca. Jedyne co czuł, to lekki powiew świeżego powietrza wlatujący przez uchylone, lecz zakratowane okno. W pokoju siedział sam, chociaż łóżka były dwa. Sam dokładnie nie wiedział, czy jego współlokator dopiero się wprowadzi, czy może będzie spał sam. Ale zdecydowanie wolał tę drugą opcje. Już wystarczająco czuł obrzydzenie do wszystkich mężczyzn, nastolatków i małych chłopców. Ale najbardziej do tych pierwszych.
Mężczyźni. To jest coś, czego panicznie się bał - każdego dorosłego osobnika posiadającego penisa. Nie ważne czy nosił okulary, czy był gruby czy brodaty. On bał się ich wszystkich. Ale wyjaśnienie swojego strachu pozostawił tylko dla siebie. To była jego tajemnica i nikt nie miał się o niej dowiedzieć. W końcu każdy ma tajemnice. Z tą różnicą, że niektóre tajemnice mrożą krew w żyłach, a inne powodują szeroki uśmiech. Jednak wszystkie tajemnice mają jedną wspólną cechę: są znane tylko wybranym. Niewiele osób je zna, lub chociaż wie o ich istnieniu. A o istnieniu tej tajemnicy wiedziała tylko jedna, bardzo miła kobieta, której uśmiech sprawiał, że nie byłeś w stanie jej nie zaufać. Lecz on nie zaufał Jej do tego stopnia, by wszystko wyjawić. W końcu znał Ją kilka dni.
Poznał Ją na komisariacie. On siedział w małym pokoju, w którym wcześniej był przesłuchiwany, a Ona już za szybą witała go miłym uśmiechem. Z daleka można było rozpoznać, iż był to szczery, pogodny uśmiech. Dlatego Jej zaufał. Na pewno pomógł w tym fakt, że Była kobietą. Siedział wtedy na krześle i z brakiem uczuć patrzył w Jej oczy. Lecz gdy do małego pokoju wszedł młody policjant, na jego skórze zawitała gęsia skórka.
Bał się.
Na szczęście zaraz po nim weszła Ona i wciąż się uśmiechając, zaczęła mówić do niego łagodnym głosem. Niewiele pamiętał z tego, co mu mówiła, ale pamiętał, że po trzech dniach znów ją zobaczył. Był wtedy na Jego pogrzebie.
Nie płakał.
Od zawsze wiedział, że na Jego pogrzebie nie będzie płakał. Nie po tym wszystkim, co się stało.
Ona wtedy też tam była. Ubrana na czarno, z czarnym kapeluszem i czarną szminką na ustach. Uśmiechnęła się do niego dopiero po pogrzebie. Lecz wtedy ten uśmiech był bardziej sztuczny niż prawdziwy. Pewnie chciała go tym pocieszyć, gdyż wydawało jej się, że był smutny. Ale on w środku się uśmiechał. Cieszył się, jak małe dziecko z nowej zabawki. Przez chwilę miał nawet ochotę skakać z radości, ale wiedział, że tak nie wypada. Dlatego cały pogrzeb spędził w ciszy i tylko w duchu się cieszył. Nie chciał wyjść na wyrodnego syna bez uczuć, więc po prostu ich nie okazywał. Skoro nie mógł się cieszyć, wolał nic nie mówić, niż płakać.
Niedoczekanie.
Po pogrzebie nie widział Jej dwa dni. Trzeciego zaczął się zastanawiać, czy nie zapomniała o nim. Ale czwartego już się zjawiła. Ubrana w krótkie spodenki i niebieską koszulkę. Jak zwykle była uśmiechnięta. Oznajmiła mu wtedy, że go zabiera. Ucieszył się, ale jej tego nie okazał, poza jednym, krótkim uściskiem ręki i przedstawieniem się. Tak właściwie, nie wie dlaczego to zrobił, bo ona musiała już wcześniej znać jego imię.
Czwarty dzień był wczoraj. A pierwszy dzień w sierocińcu zaczął się dzisiaj. Jedną noc już tam przespał i jak na razie nie zapowiadało się strasznie. Pomijając fakt, iż budynek wyglądał okropnie. Z zewnątrz przypominał wielką, poniemiecką kamienicę, a w środku wyglądał jakby jego ostatni remont odbył się wieki temu. I chociaż Ona starała się poprawić nastrój, to wciąż daleko mu było do normalnego domu.
Jednak jak widać, nikogo nie obchodziły warunki mieszkania bezdomnych lub porzuconych dzieci, dlatego niegdyś ładny i zadbany budynek, zamienił się w okropną i zawalającą się ruderę.
Lecz jemu to nie przeszkadzało. Wolał mieszkać w okropnych warunkach, niż w willi blisko Niego.
Teraz jedyne czego chciał, to zacząć od nowa. Ale nie był pewien, czy mu się to uda. Bardzo potrzebował kogoś bliskiego. Kogoś, do kogo mógłby się przytulić. Komu mógłby opowiedzieć wszystko, przez co przeszedł. Komu mógł po prostu zaufać. Ale on nie miał żadnych znajomych czy przyjaciół. Nie miał nikogo. Nikogo, z kim mógłby porozmawiać i nie czuć strachu. Na razie taką osobą, była Ona, ale przecież to była dorosła kobieta, a on miał tylko siedemnaście lat. Chciałby poznać kogoś takiego jak ona. Kogoś ciepłego i przyjaznego, komu mógłby bezgranicznie zaufać. Ale jak miał kogoś takiego znaleźć, skoro prawie wszystkich się bał?
Przymknął na chwile oczy i zorientował się, jak bardzo potrzebuje snu. Zeskoczył z parapetu i usiadł na miękkim, poplamionym materacu. Spojrzał na leżącą na nim poduszkę i momentalnie stwierdził, iż leży ona na złej stronie łóżka. Prawą ręką przełożył ją na drugą stronę i doszedł do wniosku, iż teraz jest o wiele lepiej.
Mógł położyć się na łóżku i równocześnie obserwować drzwi.
Idealnie.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Prolog

                  Deszcz głośno stukał o drewniane okiennice w pokoju Harry'ego, a przez uchylone drzwi słychać było odgłosy dobiegające z włączonego telewizora, znajdującego się piętro niżej w salonie.
Nastolatek leżał na łóżku ze wzrokiem wlepionym w sufit i jednym uchem słuchał głosu swojego przyjaciela, który od 10 minut próbował wytłumaczyć mu, dlaczego gumisie nie przyjaźnią się ze smerfami. Niestety temat tej rozmowy nie bardzo interesował lokatego, dlatego jak najszybciej pożegnał się z przyjacielem tłumacząc, że mama woła go na kolację. Trochę kłamstwa nigdy nie zaszkodzi, na rzecz wydostania się z głupiej rozmowy z Niallem na tematy z jego świata. Jeszcze chwilę leżał na łóżku, lecz w końcu zauważył, iż jego żołądek ewidentnie domaga się czegoś do jedzenia i powolnym krokiem ruszył w stronę krętych schodów, równocześnie głośno wołając swoją mamę. Stawiając nogę na pierwszy stopień, zorientował się, że niepotrzebnie ją wołał, gdyż Anne z przerażeniem w głosie rozmawiała przez telefon. Harry natychmiast zatrzymał się w pół kroku, postanawiając co nie co podsłuchać z rozmowy i dowiedzieć się, o czym i z kim rozmawia jego matka. Albowiem taki się już urodził. Od zawsze uwielbiał bawić się w detektywa i odkrywać tajemnice. I ta cecha została mu do dzisiaj.
Po cichu usiadł na wyższym stopniu i z jak największym zaangażowaniem, starał się wsłuchać w głos rodzicielki.
Niestety mimo wielkich chęci, jedynym słowem, które zrozumiał było imie jego siostry.
I zapewne gdyby nie był Harrym Stylesem, od razu uznałby, że się przesłyszał. Bo dlaczego Anne miałaby ze strachem rozmawiać z własną córką?
Ale Harry dobrze wiedział, że ma znakomity słuch i nigdy w niego nie zwątpił. Zaraz po tym jak Anne odłożyła słuchawkę i głośno westchnęła, Harry postanowił zapytać jej, o co chodziło. Jednak kiedy zbliżał się już ku dołowi, jej telefon znów zadzwonił, a ona bez namysłu odebrała. Wtedy zrezygnował i stwierdził, że zapyta ją o to jutro. Pewnym krokiem podszedł do lodówki i wyciągnął z niej jakiś jogurt, a następnie wyciągnąwszy z szuflady łyżeczkę, z powrotem ruszył w stronę schodów. Gdy dotarł do swojego pokoju, wygodnie rozsiadł się na fotelu i zabrał się za pałaszowanie jedzenia. Za oknem właśnie przestało padać, a z telewizora słychać było rozpoczynający się jakiś serial. W głowie Harry'ego pojawiało się wiele myśli. Nie potrafił przestać rozmyślać o rozmowie jego matki. Był pewien, że rozmówcą Anne była Gemma, ale temat tej rozmowy wciąż był pod znakiem zapytania.
Przez chwilę wydawało mu się, że rozmowa dotyczyła pracy jego rodzicielki, a raczej któregoś z jej podopiecznych. Ale szybko wyrzucił tę myśl z głowy, ponieważ ona nigdy nie rozmawiała na temat sierocińca z Gemmą. Być może dlatego, że jego siostra wyprowadziła się z domu rok temu i zamieszkała ze swoim chłopakiem gdzieś w Ameryce. 
Gdy zakończył konsumowanie, spokojnym krokiem podszedł do kosza i wrzucił do niego zbędne opakowanie po jogurcie, a następnie położywszy oblizaną do czysta łyżeczkę na biurku, ruszył w stronę łazienki. Pragnął jak najszybciej otulić się świeżym zapachem truskawek i mięty oraz paść na łóżko i odlecieć do krainy snów.
Przecież jutro ostatni dzień szkoły, a potem tylko zakończenie i wakacje.
Chyba każdy nie mógłby doczekać się tego dnia.


x x x

Za wami prolog, ale jeszcze nie wiem, czy jest sens to kontynuować. 
Dlatego chciałabym zobaczyć, czy ktoś to w ogóle przeczyta, a także dowiedzieć się, co o tym sądzicie.
To dopiero początek i wszystko ma się rozkręcić, ale stanie się tak tylko wtedy, jeżeli znajdzie się choć trochę zainteresowanych. Jeżeli zdecyduję się kontynuować, rozdziału spodziewajcie się pod koniec sierpnia, bo w piątek wyjeżdżam na dwutygodniowe wakacje i mnie nie będzie.
No to jak, podoba się? :)