poniedziałek, 1 września 2014

4.

Czas stanął w miejscu.
Kolor jego oczu sprawiał, iż chciało się w nie patrzeć bez końca. Przy brzegach, przypominał on morze o zachodzie słońca, natomiast im bliżej źrenicy, zmieniał się w coraz jaśniejszy, aż na samym końcu, był jak niebo w bezchmurny dzień.
Ciało Loczka odmówiło posłuszeństwa. Chciał coś zrobić, jakoś zatrzymać trzech napastników, szybko opuszczających pokój. Ale nie mógł. Kiedy zorientował się, że w pomieszczeniu został tylko on i niebieskooki, w jego ciało ponownie wstąpiła chęć życia. A gdy jego gardło znów mogło wydać z siebie jakiś dźwięk, głośno zawołał imię ochroniarza, aby uprzedzić go przed biegnącą trójką chłopców. Chociaż kara i tak była nieunikniona.
Teraz mógł zająć się rannym.
Chcąc lekkim kopnięciem przymknąć drzwi, przypomniał sobie, że chwilę wcześniej wyrwał je z zawiasów i leżały teraz ona na podłodze, tuż pod jego nogami. Szybkim ruchem opuścił głowę i kucając chwycił drzwi i postawił, opierając je wcześniej o ścianę. Wyprostował się i ponownie spojrzał na mniejszego od siebie chłopca, który siedząc na łóżku, wyglądał tak niewinnie, że Harry był w stanie zrobić dla niego wszystko. I wtedy przypomniał sobie, że Louis był od niego starszy o ponad rok, a i tak wyglądał jak maleństwo. Był chudziutki, o drobnej budowie oraz delikatnych rysach twarzy, które niezwykle dodawały mu uroku. Kiedy chłopak w końcu przyłapał się na podziwianiu Louisa, potrząsnął tylko głową i postawił mały krok do przodu. A gdy zauważył, że na twarzy mniejszego nic się nie zmieniło, postawił kolejny krok, i kolejny. Widocznie chłopiec był już na tyle wyczerpany i obolały, że nie miał nawet siły na protesty i pozwolił Harry'emu zbliżyć się do siebie. Loczek z jak największą delikatnością i czułością dotknął rannego ramienia Louisa i powoli przeniósł je na materac, by móc swobodnie ściągnąć z niego zakrwawioną koszulkę. Następnie bez słowa wyjaśnienia opuścił pomieszczenie i biegiem ruszył do gabinetu swojej mamy. Otworzywszy jedną z szafek, wyciągnął z niej bandaż, wodę utlenioną, dużo chusteczek oraz kilka plastrów różnej wielkości, po czym znowu pobiegł do pokoju 213. Zastał tam niebieskookiego, leżącego wciąż w tej samej pozycji, i nie tłumacząc się ani słowem, począł odkażać świeże rany na ciele chłopca. Najpierw zabrał się za ramię, które zaraz po przemyciu, owinął bandażem. Później przyszła kolej na nos, który na pierwszy rzut oka wydawał się całkiem w porządku, pomijając lecący z niego potok krwi. Niemym gestem nakazał chłopcu przechylić głowę bardziej do przodu i przyłożył mu do nosa grubą warstwę chusteczek. Kiedy Louis zrozumiał, że powinien sam przytrzymać opatrunek, obandażowaną ręką złapał za kulkę z papieru, przy czym jego opuszki palców lekko musnęły dłoń Harry'ego. Oboje wzdrygnęli się na ten dotyk, ale żaden nie dał po sobie tego poznać. Loczek dość szybko odsunął rękę i chwytając kolejną chusteczkę polaną wcześniej wodą utlenioną, przyłożył ją do ostatniego krwawiącego miejsca - wargi. Jednak to miejsce było szczególne, gdyż w pozycji, w której się znajdowali, mógł dokładnie przyjrzeć się całej twarzy Louisa oraz jego błyszczącym oczom. Przez cały ten czas nie odezwali się do siebie. Tak właściwie, to ani jeden nie znał głosu drugiego. Ale Louis w końcu zaufał Lokatemu. Pozwolił mu się zbliżyć i opatrzyć rany, a to już był wielki postęp.
Niestety nie trwali tak długo, ponieważ po kilku minutach, do pokoju weszła także Anne i natychmiast przejęła Louisa. Jednak, gdy okazało się, że Harry całkiem dobrze się nim zajął, podziękowała synowi za pomoc i nakazując rannemu nie ruszać się z łóżka, razem z Loczkiem powróciła na podwórko. A w pokoju 213 znów zapanowała cisza.
Louis został sam, z milionem pytań, na które nie znał odpowiedzi.
                                                                
                                                                       * * * * *

-Kochanie, czy mógłbyś zajrzeć do wszystkich pokoi i sprawdzić czy wszyscy śpią? -Zapytała ledwo słyszalnym głosem ciemnowłosa kobieta, zwracając się do swojego sennego syna.
-Jasne. -Odparł ziewając i leniwie wstał z fotela.
Sam przecież chciał przyjść do mamy, więc nie powinien był narzekać.
Anne bardzo często zostawała do późna. Pilnowała żeby wszyscy poszli przed północą do łóżka, zajmowała się różnymi papierami i ustalała coś z innymi pracownikami. Czasami nawet zdarzało się, że w ogóle nie wracała do domu, z powodu nocnej zmiany.
Tego dnia, zajmowała się akurat papierami Juliet. Trzeba było przede wszystkim, wypisać ją z listy sierocińca oraz zmienić zakwaterowanie. Dlatego Harry, który bardzo pragnął znaleźć się już w domu, nie miał innego wyjścia, jak pomóc rodzicielce, aby jak najszybciej mogli opuścić budynek.
Przecierając zaspane oczy, ruszył ciemnym korytarzem, którego jedynym źródłem światła było małe światełko znajdujące się gdzieś na przeciw jego. Najpierw skręcił w lewo, w stronę pokoju Margaret i Sam, następnie do Carla i Jamiego, Wendy i Nicole i jeszcze do kilku innych pokoi, aż w końcu pierwszą połowę miał za sobą. W każdym z pokoi panowała wymagana ciemność i cisza. Jednak gdy nadeszła kolej, na pokój Louisa, chłopak zawahał się. Bał się, że znowu ujrzy to, co widział wcześniej. Ale przezwyciężył swój strach i powoli nacisnął klamkę. Drzwi lekko zaskrzypiały, ale otworzyły się bez większego problemu. Na szczęście i w tym pokoju panował mrok i cisza. Kiedy Harry już uznał, iż chłopiec musi spać i chciał zamknąć drzwi, usłyszał głębokie westchnienie i ciche chlipnięcie. Zatrzymał się w pół kroku i ponownie wszedł do środka. Na ślepo znalazł włącznik światła i nacisnął go, oświetlając tym samym całe pomieszczenie.
Wtedy jego oczom ukazał się Louis w pełnej okazałości.
Chłopiec stał tuż koło okna, z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Na noc przeprał się w jakieś inne spodenki i koszulkę na szelkach, natomiast stopy wciąż miał bose. Jego włosy były jeszcze wilgotne od wcześniej wziętego prysznica, a oczy zaszklone, od zbierających się w nich łez.
I wszystko wyglądałoby normalnie "Louis po prostu nie mógł zasnąć, więc wstał z łóżka by pooglądać gwiazdy", gdyby nie przedmiot znajdujący się w jego prawej ręce.
Żyletka.
Skąd on ją wytrzasnął? Harry sam nie miał pojęcia, gdyż właśnie to pytanie krążyło w jego głowie.
I mógł najzwyczajniej w świecie opuścić pomieszczenie, puszczając w niepamięć widziane zdarzenie, lecz on tego nie zrobił.
Najciszej jak umiał zamknął za sobą drzwi i szybkim krokiem podszedł do chłopca, który jak się okazało, był o pół głowy niższy od niego. Kiedy niebieskooki zorientował się, że Harry nie zamierza odpuścić i właśnie do niego idzie, po prostu upuścił ostrze, które z brzdękiem spadło na ziemię.
Nie było wyjścia. Musieli się w końcu do siebie odezwać.  Tej sytuacji nie dało się wyjaśnić bez słów.
Jednak Louis postanowił, że on nie będzie pierwszy.

                                                                    ~ ~ ~ ~ ~

Jego serce waliło z zawrotną prędkością, ale nie do końca wiedział, czy to dlatego, że to była jego druga noc w nowym miejscu, a już został przyłapany, czy może działo się tak za sprawą pięknych zielonych tęczówek, które wpatrywały się w niego wyczekująco.
Miał ochotę strzelić sobie kulką w łeb.
Wiedział, że nieznajomy będzie żądał wyjaśnień, ale równocześnie był pewien, iż nie zrozumie on powodu, dla którego to robił. Owszem, okaleczał się. Ale robił to tylko dlatego, że miał dość samego siebie. Nienawidził własnego ciała. Nienawidził tego, że wszyscy traktowali go jak przedmiot. Pragnął sprawiać sobie jak największy ból. I to nie tak, że cieszył się, gdy ktoś go bił czy ranił. A wręcz przeciwnie. Nie chciał tego.
Lecz zdawał sobie sprawę, iż nikt go nie zrozumie. A na pewno nie młody chłopak o zdrowych zmysłach. No bo kto normalny chce zadawać sobie ból, a przed innymi ucieka. Gdyby ból sprawiał mu radość, pozwalałby się ranić innym. Ale jemu tylko własny, przez siebie zadawany ból sprawiał radość.
Tylko po co miał to tłumaczyć komuś, dla którego będzie to na tyle dziwne, że jeszcze trafi do psychiatryka. A tam na pewno nie chciał trafić.
Co to, to nie.
Stali tak przez chwilę, aż w końcu zielonooki się poddał i zaczął.
-Louis... -Wziął kilka głębszych oddechów i kontynuował. -C-co to ma być? Możesz mi to wyjaśnić?
Jednak on nie odpowiadał. Co miał mu powiedzieć? Coś w stylu "lubię sprawiać sobie ból" ? Chyba ta odpowiedź nie zadowoliłaby nieznajomego.
-Okej, jak chcesz. -Oznajmił i podszedł w stronę czerwonego guzika, aby wezwać swoją matkę. -Moja mama zaraz tu będzie, a jej będziesz musiał powiedzieć.
-On nie działa... -Louis w końcu odezwał się, lecz jego głos był cichy, wręcz nie niesłyszalny.
-Słucham?
-Ten guzik... Nie działa... -Powtórzył nieco głośniej, tak aby obcy go zrozumiał.
Wtedy znów zapadła cisza. Chłopak chyba nie wiedział co odpowiedzieć i zastanawiał się, co powinien teraz zrobić, jednak Louis uprzedził go, ponownie się odzywając błagalnym tonem.
-Proszę, nie mów nikomu... -Spojrzał na zielonookiego wyczekująco i podniósł z podłogi czerwoną od krwi żyletkę, by następnie położyć ją na parapecie. Po twarzy obcego widać było, iż nad czymś ciężko myśli, jednak po kilku minutach, odezwał się.
-Okej, ale mam kilka warunków... Po pierwsze, musisz oddać mi tą żyletkę. -Przerwał wyciągając jedną rękę w przód, aby dać Louisowi do zrozumienia, iż mówi całkiem poważnie. Chłopak niechętnie podał przedmiot nieznajomemu, a on schowawszy go w kieszeń, kontynuował. -Po drugie, musisz przemyć teraz te rany, a najlepiej sam zaprowadzę cię do łazienki. A po trzecie, musisz mi wszystko wyjaśnić. Inaczej idę do Anne. -Zakończył z powagą na twarzy, na co Louis tylko kiwną głową i razem ruszyli do łazienki. Loczek pomógł mniejszemu w pozbyciu się krwi z całej ręki, a następnie dokładnie przemył ranę, aby zapewnić jej jak najszybsze gojenie. Kiedy ponownie znaleźli się w pokoju, chłopak znów spojrzał na Louisa tak, jakby wzrokiem chciał przekazać, iż czeka na wyjaśnienia. Ale on nie chciał, nie był w stanie mówić. Dlatego obiecał, że wszystko opowie mu innym razem, i dopiero gdy został sam w pokoju, położył się wygodnie na łóżku i rozmyślał nad tym, co się stało.
Do niego samego jeszcze do końca nie dotarło, że chwilę wcześniej obiecał obcej osobie wyjawienie powodów swoich problemów.
O nie. On nie mógł mu jeszcze wszystkiego powiedzieć. Nie był na to gotowy. Nie chciał.
Louis nie był na tyle głupi, żeby ufać pierwszej lepszej poznanej osobie, a zwłaszcza osobnikowi płci męskiej. Już wystarczająco się przekonał, że na nich nie można liczyć. Mimo to czuł, że od tego lokatego chłopaka biło ciepło. Chociaż tak właściwie, Louis nie miał bladego pojęcia, czym jest tak zwane ciepło. W takim razie, co to było? Nie wiedział. Jedyne czego był pewien, to tego, że nie może obcej osobie powiedzieć prawdy.
Miał niewiele czasu, by coś wymyślić.
Ale co?


                                                                        x x x

Tak więc, jest czwarty rozdział, ale jak widzę czytających oraz komentarzy jest tak dużo, że nie nadążam. Dlatego zastanawiam się nad zawieszeniem bloga. Bez sensu jest pisać bez motywacji. A motywacją są przede wszystkim odwiedzający i komentarze, których prawie nie mam. Wiem, że rezygnowanie na samym początku bloga jest żałosne, ale uważam, że nie ma sensu tego na siłę ciągnąć. Bo w końcu nie piszę tego dla siebie, tylko dla Was.
Więc, jeśli pod tym postem, nie będzie choć kilku komentarzy, to zawieszam bloga, o czym oczywiście poinformuję.
Ps. Powodzenia w nowym roku szkolnym :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz