Przyśpieszony oddech, drżenie rąk i dudnienie serca.
Trzy rzeczy, które w tamtym momencie dochodziły do jego mózgu.
Czy się bał? Jasne, że się bał.
Gdy tylko ujrzał obcą postać wchodzącą do jego pokoju, jego serce przestało na chwilę bić. Automatycznie bardziej się skulił i przycisnął do rogu łóżka, gdyż chciał jak najbardziej oddalić się od nieznajomego. Następnie wziął głęboki oddech i i jedną ręką naciągnął na siebie kołdrę, mając na celu osłonić każdy centymetr swojego ciała.
Kiedy obcy zbliżył się do niego o krok, jego oczy oczy powiększyły się do niebotycznych rozmiarów, a głos uwiązł w gardle. Chciał krzyknąć, ale zamiast tego wydał z siebie żałosny jęk. Stracił panowanie nad własnym ciałem.
Jedyne czego wtedy pragnął, to zniknąć. Schować się pod kołdrą i zakopać się pod ziemią.
Z nadmiaru otaczającego go strachu nasunął okrycie na swoją głowę, całkowicie się pod nim chowając. Miał cichą nadzieje, że wtedy nieznajomy uzna go za psychicznego i po prostu zrezygnuje. Jednak po chwili ciszy, obcy nastolatek zaczął mówić.
Jego głos był spokojny, wyraźny i lekko zachrypnięty. Jednak w pewnej części wciąż przypominał głos dziecka.
Mimowolnie zaczął wsłuchiwać się w słowa wypływające z jego ust.
-H-hej, jestem Harry. Tutaj pracuje moja mama i właśnie przyszedłem ją odwiedzić. Przepraszam, że tak wszedłem bez pukania, ale sądziłem, że tutaj mieszka ktoś inny... Ty jesteś tu nowy, tak? -Ostatnie zdanie zakończył bardzo wyraźnym znakiem zapytania, a następnie pozostał chwilę w ciszy, mając nadzieję na jakąkolwiek odpowiedź. Jednak niebieskooki nie zamierzał odpowiadać.
Za bardzo się bał.
-Domyślam się, że tak... Czy... Czy ja cię przestraszyłem? Nie musisz się mnie bać, przecież nie zrobię ci krzywdy. -Kolejny raz nie słysząc odpowiedzi, poddał się. -No dobra, to ja już będę leciał. Moja mama pewnie gdzieś na mnie czeka. Jak byś czego potrzebował, to nad łóżkiem masz taki czerwony przycisk. Naciśnij go, i... Wtedy ktoś się zjawi. Czuj się jak w domu... -Głęboko westchnął i opuścił pomieszczenie.
Gdy nastolatek tylko usłyszał skrzypienie zamykanych drzwi, powoli wychylił zza kołdry dwa błękitne spodki i skierował je dokładnie w stronę wyjścia.
Był sam.
Nie chcąc zapeszać, częściami odkrywał swoje posiniaczone ciało, a dopiero po chwili całkowicie odepchnął materiał na drugi koniec łóżka. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu wymienionego przez nieznajomego, czerwonego przycisku. Obrócił głowę o 360 stopni i zorientował się, iż przycisk znajdował się tuż nad nim. Nie był duży, ale na pewno był czerwony. Obok przycisku po lewej stronie, naklejony był trochę rozmazany napis "Rozmowa również zaliczana jest do pomocy", natomiast po prawej stronie widniał napis "Naciskanie przycisku bez powodu, nie jest zabawne!".
Bez dłuższego zastanawiania się nad sensem tych zdań, przyłożył palec wskazujący i nacisnął czerwony przycisk.
Nic się nie stało.
~ ~ ~ ~ ~
Nabrał powietrza do do płuc i pomrugał kilka razy oczami, dobrze je przecierając. Na prawdę zdziwiło go to, co przed chwilą zobaczył.
A widział wiele.
Potrzebował chwili, żeby się otrząsnąć, ale w końcu odszedł od pokoju nr 213 i ruszył na dalsze poszukiwania matki. Kiedy sprawdził już wszystkie możliwe pokoje, doszedł do wniosku, iż rodzicielka musi być u siebie. Przez chwilę nawet chciał się puknąć w głowę, ponieważ sam nie rozumiał, dlaczego nie skierował się tam już na początku.
Szybszym krokiem ruszył w stronę gabinetu z napisem "Anne Styles" i bez pukania wszedł do środka.
Widok lekko go zdziwił, jednak niczym nie równał się z tym, co widział kilka minut wcześniej. Jego mama rozmawiała właśnie z Juliet - dziewczyną, z którą było już na prawdę dobrze, jeżeli chodzi o stan psychiczny. Niedawno skończyła 18 lat i postanowiła zacząć nowe życie. I choć nie miała łatwo, przestała żyć przeszłością i skupiła się na teraźniejszości.
-Harry? -Zapytały obie w tym samym czasie i posłały nastolatkowi zdziwione spojrzenia. Nie zdążył nawet odpowiedzieć, gdyż chwilę później, jego brzuch ściskała niższa brunetka, która ledwo sięgała Harry'emu do ramienia.
-Cz-cześć. -Bąknął ledwo słyszalnie, odciągając dziewczynę od swojej klatki piersiowej.
-Myślałam, że dzisiaj spędzisz wieczór na oglądaniu telewizji. Nie spodziewałam się tu ciebie, skarbie. -Przerwała Anne i spojrzała na syna wzrokiem rządnym wyjaśnień.
-Wiem, ale byłem tutaj chyba miesiąc temu. I szukałem cię mamo, ale kiedy wszedłem do 213, tam... Siedział nowy chłopak... On się mnie bał... -Zaczął drapiąc się po głowie.
-Ahh, mówisz o Louisie? Jest u nas od wczoraj, więc masz prawo go nie znać. Owszem, może zachowuje się dziwnie, ale nie dzieje się to bez powodu.
-Wiem mamo, ale on mnie też nie zna, więc jaki ma powód do bania się mnie?
-Jakiś powód musi mieć. Nic nie dzieje się bez przyczyny, kochanie. -Odparła kiwając głową.
-No, to ja już pójdę. Jeszcze raz dziękuję za wszystko, Anne. I... I tobie też Harry. -Zawstydzona Juliet zatrzepotała rzęsami i z zarumienionymi policzkami opuściła gabinet.
-A ona gdzie się tak śpieszy? Coś mnie ominęło?
-Wiele rzeczy, Haroldzie. Ale chyba dwie najważniejsze już wiesz. Juliet odeszła, Louis przyszedł. I to chyba wszystko. -Czule uśmiechnęła się do syna, lekko czochrając jego włosy.
-Ile ma lat? -Wychrypiał przerywając ciszę.
-Kto? Louis? -Zapytała, a gdy chłopak pokiwał głową, kontynuowała. -Właśnie w tym jest problem. W grudniu osiągnie wiek dorosły, i będzie musiał opuścić ośrodek. Nie wiem co z nim wtedy będzie. Jest tak mało czasu, na jakiekolwiek działania... -Głęboko westchnęła, a jej oczy zaszkliły się od zbierających się łez.
-Mamo, damy radę. Spróbuję ci pomóc, chociaż wiem, że moja pomoc jest niczym w porównaniu do twojej. Ale nie martw się. Nie możesz tak przejmować się każdą znajdującą się tu osobą, mamo. -Chłopak stanął bliżej rodzicielki i czule dotknął jej ramienia, w pocieszającym geście. -Powiedz mi tylko co mam zrobić, a obiecuję, że dam z siebie wszystko.
-Działaj instynktownie Harry. Daj mu podstawy do tego, by ci ufał. A kiedy zdobędziesz jego zaufanie, to tak jakbyś zdobył wszystko. Odwiedzaj go, rozmawiaj z nim... Po prostu pokaż mu, że nie wszyscy chcą zrobić mu krzywdę. I to wszystko co możesz zrobić... -Zielonooki ponownie pokiwał głową w geście zrozumienia i wtulając się w Anne, pogrążył się w przemyśleniach na temat tajemniczego nastolatka, którego na razie znał tylko imię...
Ale pragnął poznać znacznie więcej...
* * * * *
-Nienawidzę gier integracyjnych! Są takie... Wkurzające! -Zawołał zaaferowany 12-latek zakładając sandały przy wyjściu z budynku.
-Może i są, ale mają wam pomóc. Skoro Anne chce, żebyście w nie grali, znaczy, że jest w tym jakiś cel. Też wiele razy w takie grałem i na początku bardzo się buntowałem, ale z czasem doszedłem do wniosku, że nie są one takie złe, a potem nawet je polubiłem. -Zaśmiał się, na samo wspomnienie pierwszych dni w szkole. -Tobie też się spodobają. A teraz biegiem, bo i tak już jesteś spóźniony! -Nakazał popychając młodszego blondyna w stronę drzwi. Chłopiec bez dłuższych dyskusji wybiegł na podwórko, zostawiając tym samym Harry'ego sam na sam z panem Thomsonem, który właśnie układał porozrzucane dookoła buty dzieciaków.
Wydawał się nie zwracać uwagi na obecność nastolatka, bo mimo iż Harry dawał o sobie znać różnego typu chrząknięciami lub kaszlnięciami, mężczyzna dalej ze skupieniem wykonywał swoją pracę.
W końcu Harry dał sobie spokój i postanowił udać się na podwórko, by zobaczyć jak wszyscy radzą sobie z grami.
Gdy tylko zamknął za sobą ogromne drzwi, przywitał go ciepły powiew letniego powietrza, który aż błagał, by przebywać na nim jak najwięcej.
Na chwilę po prostu stanął, żeby cieszyć się ciepłem dnia, a następnie skierował się na tył sierocińca, żeby odnaleźć matkę.
Już z daleka słychać było jakieś rozmowy, prowadzone prawdopodobnie między uczestnikami zabawy. W dużej grupie nastolatków, ciężko mu było szybko odnaleźć postać Anne, dlatego zatrzymał się na jakiś czas na środku trawnika, żeby móc spokojnie się rozglądnąć. Nie minęło nawet pół minuty, a chłopak zdążył już zlokalizować rodzicielkę i od razu ruszyć w jej stronę.
-Tak Peeta, jeśli wylosowałeś niebieską karteczkę, oznacza to, że jesteś w drużynie niebieskich. -Anne tłumaczyła właśnie chłopcu zasady gry, a kiedy ten kiwnął głową, pozwoliła mu odejść.
-I jak idzie mamo? -Zagadnął z uśmiechem, stając na przeciw Anne.
-Aktualnie jest małe zamieszanie z grupami, ale chyba potem nie będzie aż tak źle. -Stwierdziła, ruchem głowy wskazując na biegające w koło dzieci i pytające "w jakiej jestem grupie?".
-Z czasem się nauczą. -Odparł chłopak, starając się tymi słowami wesprzeć matkę. -Hmmm, mamo? -Zagaił, czekając na pozwolenie zadania pytania.
-Tak?
-Czy tutaj są wszyscy? -Zapytał, rozglądając się.
-Myślę, że tak. Powinni być wszyscy.
- Ale... -Zawahał się przez chwilę. - Gdzie jest Lewis?
-Louis, skarbie. -Poprawiła go, cicho się śmiejąc, ale kiedy ujrzała rumieńce na policzkach syna, natychmiast spoważniała. -On nie chciał przyjść, a biorąc pod uwagę, że jest tutaj od niedawna, odpuściłam mu. Chcę żeby w swoim tempie oswoił się z sytuacją. -Odpowiedziała, patrząc na grupkę dzieciaków w czerwonych koszulkach i bacznie się im przyglądając. -Czekaj, coś mi tu nie pasuje... -Stwierdziła, nie dając synowi dojść do głosu i podeszła do "czerwonych".
-Czemu was jest tak mało? Brakuje trzech osób! -Zawołała, wywołując przy tym ciszę dookoła. -Chwila... -Dodała, dokładnie się rozglądając. Przez moment w ogóle się nie odzywała, jakby nad czymś intensywnie myślała. Mamrotała sobie coś pod nosem, liczyła, aż w końcu krzyknęła. -Gdzie jest Nick, Jack i Andrew?! -Jej krzyk wydawał się nie tylko głośny, ale i rozpaczliwy i załamany. Wszyscy stali w ciszy i z przerażonymi minami obserwowali sytuację.
Anne patrzyła na wszystkich z wyczekiwaniem, aż w końcu dobiegł ją cichy głos jakiejś dziewczyny z tyłu.
-Oni nie przyszli... -Na te słowa, kobieta wzięła głęboki wdech i odwróciła się do syna.
-Harry, wrócisz do środka i przyprowadzisz mi tych trzech uciekinierów? -Zapytała z nadzieją w głosie, choć dobrze wiedziała, że może liczyć na Harry'ego.
-Jasne. -Odparł i szybko pobiegł do wejścia. Bez zatrzymywania się na wyjaśnienia swojego biegu panu Thomsonowi, ruszył po schodach na trzecie piętro, by znaleźć poszukiwaną trójkę nastolatków.
Nawet nie musiał się starać, bo już przy białych drzwiach, usłyszał podejrzane krzyki.
Ruszył więc za głosem, który płaczem błagał o litość, aż doszedł do pokoju numer 213...
Louis.
Kiedy tylko to do niego dotarło, jego serce zabiło mu dziesięć razy szybciej. Wiedział, że za drzwiami może dziać się coś złego, dlatego mocnym kopniakiem otworzył drzwi, przez co wyleciały one z zawiasów.
To co zobaczył, zaparło dech w piersiach.
Louis leżał na łóżku i zwijając się z bólu, próbował jakoś zatamować lecącą mu krew z nosa i wargi. Nad nim stało dwóch większych i na pewno grubszych chłopców i okładało jego ciało pięściami, a trochę dalej stał trzeci, niewiele niższy chłopiec i z niewiadomego powodu klaskał radośnie w dłonie.
Kiedy cała czwórka usłyszała odgłos wyłamywanych drzwi, a następnie ujrzała piątą osobę znajdującą się w pokoju, znieruchomiała. Więksi chłopcy zaprzestali swe działania, trzeci z nich przestał klaskać, a szczęka opadła mu do ziemi, natomiast Louis opuścił bezwładnie ręce, dając krwi po prostu płynąc.
I wtedy Harry ujrzał błękit jego oczu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz