poniedziałek, 25 sierpnia 2014

2.

-Harry! Pośpiesz się, bo się spóźnisz! Wiesz, że ci nie odpuszczę! - Zawołała wysoka brunetka w średnim wieku, krzątając się po kuchni. Nalewała właśnie herbatę do kubków, kiedy ujrzała swojego rozczochranego syna schodzącego po schodach. -Przyznam, że wyglądasz całkiem nieźle. -Uśmiechnęła się z dumą, po czym spoglądnęła  na włosy chłopaka. -Ale z tymi włosami trzeba będzie coś zrobić. Sterczą ci na wszystkie strony! -Zawołała próbując jakoś ułożyć niesforne loki na głowie nastolatka.
-Dlaczego? Ja je lubię. -Przyznał, zabierając ręce matki ze swojej głowy. -Nie chcę ich ścinać. -Dodał, a następnie sięgnął po kubek stojący na stole i zaczął z niego pić gorącą ciecz. 
-No dobrze, jak tam chcesz. - Kobieta ponownie się uśmiechnęła i nie chcąc tracić czasu, sięgnęła po kanapki leżące na blacie i położyła je przed nosem syna. -Smacznego. -Dodała i lekko poczochrała nieukładające się włosy chłopaka.
-Dziękuję. -Nastolatek wyszczerzył zęby do rodzicielki i na nic nie czekając, zabrał się się za pałaszowanie kanapek. Kobieta postawiła na stole także swój kubek z malinową herbatą i dosiadła się do Harry'ego.
-Nie powinieneś się spóźnić. -Stwierdziła zerkając na kuchenny zegarek. - Masz jeszcze 10 minut do wyjścia.
-Wiem, wiem. Chociaż najchętniej bym nigdzie nie poszedł i jeszcze pospał. -Odparł smutno zaczynając kolejną kanapkę. Tym razem z żółtym serem i pomidorem, czyli jego ulubioną.
-Hej, nie narzekaj! Ty i tak masz dwa miesiące wakacji, a ja muszę użerać się z niewychowanymi nastolatkami. -Zaśmiała się trzepiąc żartobliwie syna po głowie. -Dasz radę skarbie, to ostatni dzień. -Uśmiechnęła się powracając do poważnego tonu.
-Wiem, i dlatego nie mogę doczekać się końca tego ostatniego dnia. -Odparł chłopak odsuwając od siebie pusty talerz, na którym widniały już tylko okruszki i nachylił się w stronę matki, by złożyć na jej policzku dziękczynny pocałunek. -Kocham cię mamo.
-Ja ciebie też kocham, skarbie. -Odparła całując go pieszczotliwie w sam czubek głowy. -No, zmykaj już, bo nie chcę żebyś się spóźnił w ostatni dzień szkoły.
-Idę, idę. -Westchnął z niewidocznym uśmiechem i zabrał się za sprzątanie po sobie brudnych naczyń po śniadaniu. Wszystko schował do zmywarki i skierował się w stronę holu. Założył tylko buty i sięgając po prawie pustą szkolną torbę, zawołał dość głośno "Paaa!!!" i po prostu wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
W ogóle się nie zastanawiając, ruszył w stronę szkoły, by zmierzyć się z nią ostatni już raz. Kiedy tylko znalazł się przed budynkiem, od razu zauważył grupkę swoich przyjaciół, wyczekujących go ze zniecierpliwieniem.
-Hej Hazz! -Zawołał niewysoki blondyn o jasnych niebieskich oczach, zwracając tym samym uwagę przyjaciół na idącego w ich stronę Harry'ego.
Chłopak bez zastanowienia zatrzymał się między przyjaciółmi i począł się z nimi witać z ciepłym uśmiechem na twarzy. Jednak z największą czułością przywitał się z niewysoką blondynką, o równie niebieskich oczach co wcześniej wspomnianego blondyna. Nachylił się do niej lekko, by zaraz po tym złączyć ich usta w czułym pocałunku. Jego dziewczyna instynktownie odwzajemniła odrobinę czułości, a następnie mocno wtuliła się w bruneta. 
-Za 5 minut zaczynają się lekcje. Lepiej już chodźmy. -Stwierdził Mulat z nikłym uśmiechem na ustach. Na jego słowa wszyscy zgodnie pokiwali głowami i razem weszli do budynku szkoły.

                                                                          * * * * *

Żadnych lekcji. Żadnych zadań. Żadnej nauki. I żadnego wstawania przed 10:00. 
To były cztery najważniejsze postanowienia Harry'ego. 
Zaraz po zakończeniu lekcji i czułym pożegnaniu przyjaciół oraz dziewczyny, nastolatek z ogromnym uśmiechem na twarzy, skierował się w stronę ukochanego domu. Zdawał sobie sprawę z tego, że nikogo tam nie zastanie, lecz tamtego dnia nic nie było w stanie popsuć jego nastroju. Wiedział, że Anne wróci dopiero późnym wieczorem oraz, że nie pozostało mu nic innego, jak spędzić popołudnie na oglądaniu telewizji. Jedyne co miał jeszcze do wyboru, to spacer przez park do Sierocińca przy Harley Street, w którym pracowała jego matka. Nietrudno było zgadnąć, iż Harry zdecydowanie wolał tę drugą opcję. Owszem, lubił spędzać długie popołudnia na siedzeniu przed telewizorem, ale nie kiedy na dworze było ponad 28 stopni. Wtedy lubił wyjść na miasto z przyjaciółmi lub na boisko pograć w nogę. Lecz tego dnia, żaden z jego znajomych nie miał dla niego czasu. Większość już wyjeżdżała na wakacje lub do w odwiedziny do rodziny. Niewielu chciało zostać na zakończeniu. Jedyną osobą, która nigdy nie wyjeżdżała na początku wakacji, był Niall Horan. Ale jemu niestety przytrafiła się bardzo zrzędliwa matka, która gdy tylko miała okazję, naganiała syna do sprzątania. Dlatego brunetowi nie chciało się nawet dzwonić do blondyna, gdyż był niemal pewien, iż uzyska odpowiedź negatywną.
Kiedy przemierzał zielony trawnik, jego wzrok utkwił na czerwonej kokardce, na którą prawie nadepnął. Momentalnie przykucnął i podniósł ją z trawy. 
Jego ręce zaczęły lekko drżeć. To, co trzymał w ręce, natychmiast przywołało mu wiele miły wspomnień.
Gemma.
Jedno imię, a znaczyło dla niego tak wiele. Czerwona kokardka, była czymś, co jego siostra zawsze nosiła wpięte w ciemne włosy. Dobrze pamiętał dzień, w którym żegnał się nią. Stali wtedy w progu swego domu i długo trwali w mocnym uścisku. Mimo, że ona była teraz szczęśliwa, to on i tak bardzo za nią tęsknił. Nie była tylko jego siostrą. Była także przyjaciółką. Osobą zaufaną, miłą, troskliwą... Zawsze stawała w jego obronie, gdy byli młodsi. Nie mówiąc już o tym, jak wiele ich łączyło. Jednak taka była kolej rzeczy. Ona dorosła i musiała rozpocząć własne życie. 
Wyjechała dokładnie rok temu. Ubrana w czerwoną sukienkę, kremowe buty na koturnie oraz z czerwoną kokardką we włosach. 
I taką ją zapamiętał.
Od tamtego dnia, czerwony stał się kolorem Gemmy. I wszystko co czerwone, kojarzyło się właśnie z nią.
Zamknął na chwilę oczy, po czym wsunął do kieszeni ładną kokardkę i ponownie ruszył w stronę domu.
Zamyślony wszedł do środka i zamknąwszy dokładnie drzwi, odłożył torbę w salonie. Sięgając po jabłkowy sok leżący na stole, upił z niego kilka łyków chłodnej cieczy i ponownie podszedł do drzwi. Tym razem zamknął je na klucz, ale od drugiej strony i chowając łom do kieszeni, skierował się w stronę parku.
Droga piechotą zajęła mu nieco ponad 20 minut, dlatego chwilę przed trzecią był już na terenie sierocińca.
Dobrze wiedział na czym polegała praca Anne, gdyż wiele razy tam bywał. Sam budynek był dość duży i okazały, lecz swoim wyglądem naprawdę odpychał. W środku znajdowało się kilkaset dzieci oraz kilkudziesięciu wychowawców. Wielu z nich mieszkało wraz z wychowankami, ale część przychodziła w ciągu dnia. Jego mama zajmowała się tam dziećmi, można tak powiedzieć "specjalnej troski". Była to grupka licząca około 30 dzieciaków z niemiłą przeszłością. Większość z nich nie straciła rodziców, tylko po prostu została stamtąd zabrana, ponieważ rodzice nadużywali alkohol lub przemoc. W sierocińcu, dzieci miały otrzymać pomoc, miłość i troskę, czyli trzy najważniejsze rzeczy potrzebne w rodzinie. A Anne idealnie się do tego nadawała. Kobieta potrafiła świetnie się dogadać z dzieckiem lub nastolatkiem, umiała pocieszać, tłumaczyć, nawracać oraz posiadała nieskończoną cierpliwość do każdego. Dlatego też z synem miała świetny kontakt. Zawsze mu we wszystkim pomagała i wspierała, przez co wzbudzała zaufanie, a on nie miał przed nią sekretów. Wiedział, że jej może powiedzieć dosłownie wszystko.
Gdy tylko ujrzał budynek sierocińca, mimowolnie się uśmiechnął, chociaż wiedział, że miejsce to, jest przepełnione smutkiem, żalem i nienawiścią. Tam rzadko kiedy ktoś się uśmiechał, jeżeli nie bierze się pod uwagę małych dzieci, które nie do końca zdawały sobie sprawę z powagi sytuacji. I chociaż wszyscy naprawdę dawali z siebie wszystko, to i tak zdarzały się osoby, które nie chciały dać sobie pomóc i odwracały się od wszystkich.
Mimo to, Harry nieodmiennie wierzył, że jeśli się tego bardzo chce, każdemu można pomóc, bez względu na przeszłość. Ale chłopak to chyba odziedziczył po matce, gdyż bardzo lubił odwiedzać sierociniec oraz pomagać innym jak tylko mógł, jako niewykształcony szesnastolatek.
Anne wiele go nauczyła, ale on posiadał także instynkt psychologa, przez co zawsze wiedział jak się zachować i co powiedzieć, by słowa przyniosły słuchaczowi jak największe ukojenie. Wzbudzał w ludziach zaufanie, tak jak jego rodzicielka i właśnie to cenił w sobie najbardziej.
Przekroczył powoli bramę i ruszył w stronę drzwi wejściowych. Pomimo, że zaczęło się lato, wakacje i dookoła panowała wspaniała atmosfera, to w tym miejscu zawsze był mrok, a słońce jakby specjalnie nie docierało do okien. Nastolatek zbliżył się się do wejścia i zadzwonił dzwonkiem. Nie musiał długo czekać, bo zaraz otworzył mu ochroniarz pilnujący budynku i obserwujący liczne kamery znajdujące się na terenie posesji.
-Och, witaj Harry! Przyszedłeś do Anne? -Zapytał wesoło mężczyzna około czterdziestki, z lekkim wąsem i gdzieniegdzie występującymi siwymi włosami.
-Tak, tak. -Harry uśmiechnął się szeroko do pana Thomsona , po czym natychmiast pokierował się schodami na piętro, gdzie znajdował się oddział jego mamy. Wszedł jeszcze przez białe drzwi i wpisawszy odpowiedni kod, znalazł się w środku.
Dookoła czuć było specyficzny zapach, a kolory ścian przypominały szpital. Wszędzie panował hałas, co nie zdziwiło chłopca. Obszedł po kolei różne pokoje w poszukiwaniu matki, ale nigdzie jej nie mógł znaleźć. W końcu trafił do pokoju zamieszkiwanego przez dobrze znaną mu dziewczynę -Juliet, lecz zamiast jej, ujrzał nieznajomą mu dotąd postać. A przecież znał wszystkich podopiecznych rodzicielki.
Chłopak był mniej więcej w jego wieku. Z rozczochranymi, brązowymi włosami siedział skulony na łóżku, z nogami podciągniętymi do brody, przez co kolor jego oczu był nie do zidentyfikowania.
Gdy chłopak tylko ujrzał, że ktoś wszedł do jego pokoju, od razu zaczął się cały trząść.
A Harry stał z otwartą buzią i tylko patrzył.  Nie był w stanie zrobić nic innego. Więc patrzył.
Patrzył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz