środa, 20 sierpnia 2014

1.

Każdy normalny siedemnastolatek:
             1. Siedząc we własnym pokoju, najczęściej czuje spokój, ciszę i zrelaksowanie. 
             2. Najważniejsze święta spędza w gronie najbliższych.
             3. Miał cudowne dzieciństwo i przeżył z rodziną wiele przygód.
             4. Bardzo dobrze dogaduje się z ojcem.
             5. Jest szczęśliwym siedemnastolatkiem i nie może doczekać się osiemnastki.

Tak, każdy normalny siedemnastolatek spełniała wszystkie pięć podpunktów.
Ale nie on...

Siedział na brudnym i lekko klejącym parapecie z rozczochranymi włosami i podkrążonymi oczami. Na jego bladej skórze widniały fioletowe siniaki, a na obu przedramionach widoczne były blizny po samookaleczaniu. Sięgające do kolan spodnie, odkrywały kolejne blizny i zadrapania, których niestety pełno było na całym jego ciele. Za duża, biała koszulka okalająca jego tors, była tylko przykryciem dla kolejnych ran pod nią się znajdujących, a gołe stopy jeszcze bardziej podkreślały jego ubogi wygląd. Z każdej strony biło od niego cierpienie, lecz wystarczyło tylko spojrzeć w jego błękitne tęczówki, a od razu było wiadomo, że to co on czuł nie było tylko cierpieniem.
To był jego pierwszy dzień w tym miejscu, a zarazem początek wakacji.
Gdzie więc podział się jego uśmiech?
Od dawna powtarzał sobie, że gdy tylko się od Niego uwolni, będzie już zawsze szczęśliwy. Że zapomni o wszystkim i zacznie od nowa. Ale czas pokazał, że nie jest na tyle silny by po prostu zapomnieć. To było trudniejsze niż myślał. I pomimo tego, że teraz był na tyle bezpieczny, że mógł położyć sie na łóżku i w końcu bez strachu pójść spać, on wciąż siedział na parapecie i pustym wzrokiem wpatrywał się w drzwi. W tamtym momencie nie czuł prawie nic. Nawet bicia własnego serca. Jedyne co czuł, to lekki powiew świeżego powietrza wlatujący przez uchylone, lecz zakratowane okno. W pokoju siedział sam, chociaż łóżka były dwa. Sam dokładnie nie wiedział, czy jego współlokator dopiero się wprowadzi, czy może będzie spał sam. Ale zdecydowanie wolał tę drugą opcje. Już wystarczająco czuł obrzydzenie do wszystkich mężczyzn, nastolatków i małych chłopców. Ale najbardziej do tych pierwszych.
Mężczyźni. To jest coś, czego panicznie się bał - każdego dorosłego osobnika posiadającego penisa. Nie ważne czy nosił okulary, czy był gruby czy brodaty. On bał się ich wszystkich. Ale wyjaśnienie swojego strachu pozostawił tylko dla siebie. To była jego tajemnica i nikt nie miał się o niej dowiedzieć. W końcu każdy ma tajemnice. Z tą różnicą, że niektóre tajemnice mrożą krew w żyłach, a inne powodują szeroki uśmiech. Jednak wszystkie tajemnice mają jedną wspólną cechę: są znane tylko wybranym. Niewiele osób je zna, lub chociaż wie o ich istnieniu. A o istnieniu tej tajemnicy wiedziała tylko jedna, bardzo miła kobieta, której uśmiech sprawiał, że nie byłeś w stanie jej nie zaufać. Lecz on nie zaufał Jej do tego stopnia, by wszystko wyjawić. W końcu znał Ją kilka dni.
Poznał Ją na komisariacie. On siedział w małym pokoju, w którym wcześniej był przesłuchiwany, a Ona już za szybą witała go miłym uśmiechem. Z daleka można było rozpoznać, iż był to szczery, pogodny uśmiech. Dlatego Jej zaufał. Na pewno pomógł w tym fakt, że Była kobietą. Siedział wtedy na krześle i z brakiem uczuć patrzył w Jej oczy. Lecz gdy do małego pokoju wszedł młody policjant, na jego skórze zawitała gęsia skórka.
Bał się.
Na szczęście zaraz po nim weszła Ona i wciąż się uśmiechając, zaczęła mówić do niego łagodnym głosem. Niewiele pamiętał z tego, co mu mówiła, ale pamiętał, że po trzech dniach znów ją zobaczył. Był wtedy na Jego pogrzebie.
Nie płakał.
Od zawsze wiedział, że na Jego pogrzebie nie będzie płakał. Nie po tym wszystkim, co się stało.
Ona wtedy też tam była. Ubrana na czarno, z czarnym kapeluszem i czarną szminką na ustach. Uśmiechnęła się do niego dopiero po pogrzebie. Lecz wtedy ten uśmiech był bardziej sztuczny niż prawdziwy. Pewnie chciała go tym pocieszyć, gdyż wydawało jej się, że był smutny. Ale on w środku się uśmiechał. Cieszył się, jak małe dziecko z nowej zabawki. Przez chwilę miał nawet ochotę skakać z radości, ale wiedział, że tak nie wypada. Dlatego cały pogrzeb spędził w ciszy i tylko w duchu się cieszył. Nie chciał wyjść na wyrodnego syna bez uczuć, więc po prostu ich nie okazywał. Skoro nie mógł się cieszyć, wolał nic nie mówić, niż płakać.
Niedoczekanie.
Po pogrzebie nie widział Jej dwa dni. Trzeciego zaczął się zastanawiać, czy nie zapomniała o nim. Ale czwartego już się zjawiła. Ubrana w krótkie spodenki i niebieską koszulkę. Jak zwykle była uśmiechnięta. Oznajmiła mu wtedy, że go zabiera. Ucieszył się, ale jej tego nie okazał, poza jednym, krótkim uściskiem ręki i przedstawieniem się. Tak właściwie, nie wie dlaczego to zrobił, bo ona musiała już wcześniej znać jego imię.
Czwarty dzień był wczoraj. A pierwszy dzień w sierocińcu zaczął się dzisiaj. Jedną noc już tam przespał i jak na razie nie zapowiadało się strasznie. Pomijając fakt, iż budynek wyglądał okropnie. Z zewnątrz przypominał wielką, poniemiecką kamienicę, a w środku wyglądał jakby jego ostatni remont odbył się wieki temu. I chociaż Ona starała się poprawić nastrój, to wciąż daleko mu było do normalnego domu.
Jednak jak widać, nikogo nie obchodziły warunki mieszkania bezdomnych lub porzuconych dzieci, dlatego niegdyś ładny i zadbany budynek, zamienił się w okropną i zawalającą się ruderę.
Lecz jemu to nie przeszkadzało. Wolał mieszkać w okropnych warunkach, niż w willi blisko Niego.
Teraz jedyne czego chciał, to zacząć od nowa. Ale nie był pewien, czy mu się to uda. Bardzo potrzebował kogoś bliskiego. Kogoś, do kogo mógłby się przytulić. Komu mógłby opowiedzieć wszystko, przez co przeszedł. Komu mógł po prostu zaufać. Ale on nie miał żadnych znajomych czy przyjaciół. Nie miał nikogo. Nikogo, z kim mógłby porozmawiać i nie czuć strachu. Na razie taką osobą, była Ona, ale przecież to była dorosła kobieta, a on miał tylko siedemnaście lat. Chciałby poznać kogoś takiego jak ona. Kogoś ciepłego i przyjaznego, komu mógłby bezgranicznie zaufać. Ale jak miał kogoś takiego znaleźć, skoro prawie wszystkich się bał?
Przymknął na chwile oczy i zorientował się, jak bardzo potrzebuje snu. Zeskoczył z parapetu i usiadł na miękkim, poplamionym materacu. Spojrzał na leżącą na nim poduszkę i momentalnie stwierdził, iż leży ona na złej stronie łóżka. Prawą ręką przełożył ją na drugą stronę i doszedł do wniosku, iż teraz jest o wiele lepiej.
Mógł położyć się na łóżku i równocześnie obserwować drzwi.
Idealnie.

1 komentarz:

  1. Ohh, biedny Lou :( Bo to Lou prawda? Ta miła kobieta, to chyba Anne <3 Kochana jest <33
    czekam na nexta .xx

    OdpowiedzUsuń