piątek, 19 września 2014

5.

UWAGA! Rozdział zawiera scenę molestowania seksualnego!                                                       
                                                         
                                                                3 lata wcześniej

Jest kilka minut po dziewiętnastej. Słyszę, jak mama zamyka za sobą drzwi i ściąga buty. Kolacja jest już prawie gotowa, a do pełnego nakrycia stołu brakuje tylko chusteczek. Dziewczynki biegną właśnie z salonu, każda z ulubioną lalką w ręce i zajmują swoje miejsca przy stole. Rozkładam chusteczki, a następnie sam siadam do stołu. Brian siada na przeciwko mnie, a na jego twarz wstępuje dziwny uśmiech. Nigdy nie widziałem, żeby się tak do mnie uśmiechał. Nie chcąc na to patrzeć, odwracam wzrok i spoglądam na Jay, która z pełnymi torbami zakupów wchodzi do kuchni, aby tam wszystko wypakować.
-Mamo, kolacja gotowa! Potem zajmiesz się rozpakowywaniem! -Wołam jak najgłośniej, żeby rodzicielka mnie usłyszała. Na szczęście nie muszę robić tego ponownie, gdyż po niespełna 20 sekundach, wchodzi do salonu ze zmęczeniem wypisanym na twarzy i zajmuje miejsce obok Briana.
-Mamusiu, widziałaś jakie warkoczyki zrobiłam Sky?
-Ale ja zrobiłam ładniejsze! A poza tym, Kate jest cała ładniejsza od Sky.
-Nie-e! Sky jest bardziej ładniejsza od Kate!
-Dziewczynki, obie wasze lalki są piękne, a teraz proszę zajmijcie się kolacją. Głowa mi pęka i nie chcę słuchać żadnych kłótni. -Mama przerywa kłótnie bliźniaczek i sięga po kromkę chleba, by posmarować ją sobie masłem.
Biorę swój kubek i nalewam sobie herbatę, ukradkiem spoglądając na Briana. Znowu mi się przygląda i lekko uśmiecha. Udaję, że tego nie widziałem i biorę łyk gorącej herbaty. Nie chcę o tym wszystkim myśleć. Jest piątkowy wieczór i jak co drugi weekend, mama zawiezie dziewczynki do babci. Ja też powinienem pojechać, bo dawno jej nie widziałem, ale jeśli mam być szczery, to zwyczajnie mi się nie chce. Lottie i Fizzy tym razem też pewnie pojadą, a ja jak zawsze zajmę się czytaniem jakiejś książki. Ostatnio wypożyczyłem ich chyba 6, ale jakoś nie miałem czasu zacząć ich czytać. Dlatego sądzę, iż dzisiaj jest odpowiedni moment.
Z zamyślenia wyrywa mnie głos mamy, pytającej dlaczego nic nie jem. Odpowiadam jej, że nie jestem głody i ponownie rzucam okiem na Briana. Tym razem patrząc na mnie, przygryza dolną wargę i mruga lewym okiem.
Nie wytrzymuję.
Wstaje od stołu i wraz z kubkiem opuszczam salon i udaję się po schodach do mojego pokoju. Muszę przyznać, że Brian ostatnio dziwnie się zachowuje. Niestety poznałem już jego prawdziwe oblicze. Wiem, że potrafi być bardzo agresywny i konsekwentny, ale mojej mamie to nie przeszkadza. Parę razy od niego oberwałem, za nieposprzątanie pokoju, ale jakoś nie chciałem nikomu o tym mówić. Jestem w końcu chłopakiem i musze jakoś sobie radzić.
Zamykam drzwi i kładę kubek na biurku. Schylam się do poziomu podłogi i zaglądam w szparę, pomiędzy dwiema szafami. Ale nie widzę tam klucza. Podnoszę się z do pozycji stojącej i zastanawiam, gdzie mogłem go położyć. Zaczynam od przeszukiwania łóżka, biurka i wszystkich podejrzanych szuflad, jednak jak klucza nie było, tak dalej go nie ma. Siadam bezradnie na łóżku i sam nie wiem co robić. Klucz do mojego pokoju zawsze był na swoim miejscu. Nigdy jeszcze go nie zgubiłem, ani nie zostawiłem na nie swoim miejscu. A jego miejsce było właśnie w tej szparze, w której teraz go nie ma. No cóż, nie zostaje mi nic innego, jak dać temu spokój. Sięgam po kubek i za jednym razem wypijam całą jego zawartość. Następnie pewnym krokiem ruszam w stronę łazienki, aby wziąć zimny prysznic. Zajmuje mi to niecałe 10 minut, ponieważ dzisiaj oprócz ciała, postanowiłem umyć także włosy. Kiedy wychodzę z łazienki, na szyi mam owinięty mokry ręcznik, który chroni moją białą koszulkę przed zmoczeniem, a moje biodra okalają nisko założone spodenki od piżamy. Po drodze do pokoju mijam mamę, która kładzie prawą dłoń na moim ramieniu i wzdycha.
-Szkoda, że już wziąłeś prysznic. Chciałam cię właśnie przekonać, żebyś jednak z nami pojechał.
-Oh, mamo... Wiesz, że lubię czasem pobyć sam. Położę się do łóżka i poczytam jakąś książkę.
-No dobrze, jak chcesz. Ja tylko zawiozę dziewczynki i zaraz wracam. Zostaniesz z Brianem na kilka godzin, ale on pewnie jak zawsze będzie oglądał telewizję, więc nawet nie zauważysz, że tu jest.
-Dam sobie radę, mamo. -Odpowiadam i całuję Jay w policzek. Kiedy widzę jej szczery uśmiech, niechętnie oddalam się od rodzicielki i wchodzę do pokoju. Rozwieszam ręcznik i od razu kładę się na łóżku. Przykrywam się do połowy kołdrą i sięgam po pierwszą książkę, leżącą na parapecie. Kiedy rozpoczynam czytanie pierwszych stron książki, słyszę huk zamykanych drzwi, a następnie wesołe rozmowy dobiegające zza okna. Daje mi to do zrozumienia, iż zostałem sam w domu z Brianem. Nie przejmuję się tym jednak i daję się pochłonąć czytającej książce.
Niestety po niespełna 15 minutach, słyszę kroki Briana, wchodzącego po schodach, a następnie drzwi mojego pokoju otwierają się. Staje w nich Brian i uśmiechnięty wchodzi do pomieszczenia.
Cały spinam się, a on zaczyna mówić.
-Co tam Louis? Co porabiasz? -Pyta, jak gdyby nigdy nic i zmierza w stronę łóżka, a następnie siada na jego krawędzi i kładzie jedną rękę na moim ramieniu.
-Czytam książkę. -Odpowiadam starając się nie pokazywać, jak bardzo jestem spięty.
-A nie miałbyś ochoty, porobić coś ciekawszego? -Jego głos jest bardzo cichy, a zarazem stanowczy. Coraz odważniej głaszcze moje ramiona i zbliża się do mnie całym ciałem.
-Nie. -Odpowiadam szybko i zrywam się z łóżka. Niestety on jest szybszy. Zręcznym ruchem chwyta moje ramie i mocno przyciąga mnie do ściany. Sam nie wiem, co mam robić. Serce wali jak cholera, a w głowie mam mętlik. Nigdy nie podejrzewałem, że on może chcieć ode mnie czegoś więcej.
Byłem pewny, że pociągają go kobiety, a tym czasem....
Ściska moje nadgarstki, które w między czasie zdążył złapać i zbliża swoją twarz do mojej. Czuję jego oddech na mojej skórze. Mam dreszcze. Kiedy widzi w moich oczach strach, zaczyna szeptać jak najbardziej zmysłowym głosem.
-Spokojnie skarbie, ja chce się tylko zabawić. -Zbliża swoje usta do mojego ucha, mocno nacierając na mnie całym swoim ciałem. -Mamy tylko kilka godzin, dlatego pozwól mi je spędzić miło. Proszę, zrób tatusiowi dobrze, a dam ci święty spokój i będziesz mógł czytać tą pieprzoną książkę. -Spogląda w moje oczy i nie czekając na pozwolenie, wpija się w moje wargi, jakby były jego własnością. Nie oddaję pocałunku. Tak właściwie, to nie robię zupełnie nic. Nie jestem w stanie nawet spróbować się wyrwać, lub krzyknąć. Stoję jak sparaliżowany i pomimo tego, że nie chcę, żeby on mnie dotykał, pozwalam mu na to. Wiem, że jestem słabszy, że nie dam rady... Że nikt mi nie pomoże...
On tymczasem wkłada ręce pod moją koszulkę i dotyka mojego brzucha.
Czuję obrzydzenie.
On, stary facet i ja, przerażony piętnastolatek.
Zdziera ze mnie cienki materiał  i znów zaczyna do mnie mówić.
-To jak kochanie, jesteś grzecznym chłopcem? -Nie zamierzam mu na nic odpowiadać, a kiedy to zauważa, kontynuuje.
-Dawaj Louis, klęknij grzecznie na kolana, a obiecuję, że nic ci się nie stanie. -Nie klękam. Nie moge być taki uległy. I tak na wiele mu pozwoliłem.
-Słyszałeś co powiedziałem? Klękaj na kolana, bo inaczej cię do tego zmuszę. -Słyszę w jego głosie nutę złości, jednak dalej nie ruszam się z miejsca. Nie chcę dać mu tej satysfakcji.
-To jak będzie, zrobisz to, o co cię prosze, czy mam użyć siły? -Patrzę na niego przerażonym wzrokiem i i staram się głęboko oddychać. Czuję, że moje serce zaraz eksploduje z nadmiaru strachu, ale wciąż pozostaję nieugięty.
I wtedy widzę, jak na jego twarz wstępuję całkowita złość. Szarpie mnie za ramiona i powala na kolana. Sam siada na moim łóżku i łapiąc mnie za włosy, przyciąga moją głowę ku górze, a następnie wolną ręką zaczyna rozpinać spodnie.
Jednak w połowie tej czynności, zaprzestaje i spogląda na mnie pewnym wzrokiem.
-Rozepnij mi spodnie, Louis. -Mówi bardzo poważnym tonem, lecz kiedy nie widzi żadnej reakcji z mojej strony, uderza mnie z całej siły w twarz. Przewracam się na ziemie i odruchowo chwytam za obolały policzek. Schyla się do mnie i ponownie podnosi mnie do pozycji klęczącej, szarpiąc przy tym za mokre jeszcze włosy.
-Rozepnij mi spodnie, Louis. Nie zmuszaj mnie, żebym musiał ci to powtórzyć raz jeszcze. -Spoglądam mu głęboko w oczy i podejmuję decyzję. Drżącymi rękami zbliżam się do jego spodni i chwytam za rozporek, aby go dokładnie rozpiąć. Kiedy spodnie są już gotowe do ściągnięcia, podnosi się na chwilę i zsuwa je do poziomu kostek, a następnie znów zajmuje swoje miejsce.
-Czyli jednak się słuchasz. -Uśmiecha się perfidnie i dotyka czerwonego miejsca na moim policzku. -Boli, prawda? Mam nadzieje, że tak, i że nie muszę cię teraz dwa razy prosić, żebyś zrobił co mówie. -Poważnieje i znów łapie mnie za włosy. -A teraz kotku, pokarz jak bardzo kochasz tatusia. -Kończy zdanie i jednocześnie przyciąga moją głowe w stronę jego penisa. -Ssij go synku, dla tatusia. - I wtedy.... Dzieje się najgorsze z najgorszych.
Czuję się jak śmieć.
Słyszę jego jęki, a w mojej głowie świat zaczyna wirować. Staram się nie myśleć o tym, co właśnie się dzieje, ale to jest trudniejsze niż myślałem. Na szczęście po kilku minutach, jest już po wszystkim. Bez zastanowienia wypluwam wszystko, co mam w buzi, a on odsuwa moją głowę mocnym pchnięciem tak, że znowu przewracam się na plecy i uderzam głową o kant biurka.
-Spisałeś się kochanie. Może jeszcze kiedyś to powtórzymy. Tylko pamiętaj, że jeśli komuś piśniesz słówko, to tego pożałujesz -Grozi i zakładając spodnie, po prostu wychodzi z mojego pokoju. Zostawia mnie samego. Chociaż dla mnie to lepsze, niż jego towarzystwo.
Usta mam całe opuchnięte, a policzek wciąż mocno piecze. W dodatku czuję ból w tylnej części mojej głowy, a na nadgarstkach widzę mocne siniaki.
Chyba po tej nocy, zostanie mi kilka pamiątek.

poniedziałek, 1 września 2014

4.

Czas stanął w miejscu.
Kolor jego oczu sprawiał, iż chciało się w nie patrzeć bez końca. Przy brzegach, przypominał on morze o zachodzie słońca, natomiast im bliżej źrenicy, zmieniał się w coraz jaśniejszy, aż na samym końcu, był jak niebo w bezchmurny dzień.
Ciało Loczka odmówiło posłuszeństwa. Chciał coś zrobić, jakoś zatrzymać trzech napastników, szybko opuszczających pokój. Ale nie mógł. Kiedy zorientował się, że w pomieszczeniu został tylko on i niebieskooki, w jego ciało ponownie wstąpiła chęć życia. A gdy jego gardło znów mogło wydać z siebie jakiś dźwięk, głośno zawołał imię ochroniarza, aby uprzedzić go przed biegnącą trójką chłopców. Chociaż kara i tak była nieunikniona.
Teraz mógł zająć się rannym.
Chcąc lekkim kopnięciem przymknąć drzwi, przypomniał sobie, że chwilę wcześniej wyrwał je z zawiasów i leżały teraz ona na podłodze, tuż pod jego nogami. Szybkim ruchem opuścił głowę i kucając chwycił drzwi i postawił, opierając je wcześniej o ścianę. Wyprostował się i ponownie spojrzał na mniejszego od siebie chłopca, który siedząc na łóżku, wyglądał tak niewinnie, że Harry był w stanie zrobić dla niego wszystko. I wtedy przypomniał sobie, że Louis był od niego starszy o ponad rok, a i tak wyglądał jak maleństwo. Był chudziutki, o drobnej budowie oraz delikatnych rysach twarzy, które niezwykle dodawały mu uroku. Kiedy chłopak w końcu przyłapał się na podziwianiu Louisa, potrząsnął tylko głową i postawił mały krok do przodu. A gdy zauważył, że na twarzy mniejszego nic się nie zmieniło, postawił kolejny krok, i kolejny. Widocznie chłopiec był już na tyle wyczerpany i obolały, że nie miał nawet siły na protesty i pozwolił Harry'emu zbliżyć się do siebie. Loczek z jak największą delikatnością i czułością dotknął rannego ramienia Louisa i powoli przeniósł je na materac, by móc swobodnie ściągnąć z niego zakrwawioną koszulkę. Następnie bez słowa wyjaśnienia opuścił pomieszczenie i biegiem ruszył do gabinetu swojej mamy. Otworzywszy jedną z szafek, wyciągnął z niej bandaż, wodę utlenioną, dużo chusteczek oraz kilka plastrów różnej wielkości, po czym znowu pobiegł do pokoju 213. Zastał tam niebieskookiego, leżącego wciąż w tej samej pozycji, i nie tłumacząc się ani słowem, począł odkażać świeże rany na ciele chłopca. Najpierw zabrał się za ramię, które zaraz po przemyciu, owinął bandażem. Później przyszła kolej na nos, który na pierwszy rzut oka wydawał się całkiem w porządku, pomijając lecący z niego potok krwi. Niemym gestem nakazał chłopcu przechylić głowę bardziej do przodu i przyłożył mu do nosa grubą warstwę chusteczek. Kiedy Louis zrozumiał, że powinien sam przytrzymać opatrunek, obandażowaną ręką złapał za kulkę z papieru, przy czym jego opuszki palców lekko musnęły dłoń Harry'ego. Oboje wzdrygnęli się na ten dotyk, ale żaden nie dał po sobie tego poznać. Loczek dość szybko odsunął rękę i chwytając kolejną chusteczkę polaną wcześniej wodą utlenioną, przyłożył ją do ostatniego krwawiącego miejsca - wargi. Jednak to miejsce było szczególne, gdyż w pozycji, w której się znajdowali, mógł dokładnie przyjrzeć się całej twarzy Louisa oraz jego błyszczącym oczom. Przez cały ten czas nie odezwali się do siebie. Tak właściwie, to ani jeden nie znał głosu drugiego. Ale Louis w końcu zaufał Lokatemu. Pozwolił mu się zbliżyć i opatrzyć rany, a to już był wielki postęp.
Niestety nie trwali tak długo, ponieważ po kilku minutach, do pokoju weszła także Anne i natychmiast przejęła Louisa. Jednak, gdy okazało się, że Harry całkiem dobrze się nim zajął, podziękowała synowi za pomoc i nakazując rannemu nie ruszać się z łóżka, razem z Loczkiem powróciła na podwórko. A w pokoju 213 znów zapanowała cisza.
Louis został sam, z milionem pytań, na które nie znał odpowiedzi.
                                                                
                                                                       * * * * *

-Kochanie, czy mógłbyś zajrzeć do wszystkich pokoi i sprawdzić czy wszyscy śpią? -Zapytała ledwo słyszalnym głosem ciemnowłosa kobieta, zwracając się do swojego sennego syna.
-Jasne. -Odparł ziewając i leniwie wstał z fotela.
Sam przecież chciał przyjść do mamy, więc nie powinien był narzekać.
Anne bardzo często zostawała do późna. Pilnowała żeby wszyscy poszli przed północą do łóżka, zajmowała się różnymi papierami i ustalała coś z innymi pracownikami. Czasami nawet zdarzało się, że w ogóle nie wracała do domu, z powodu nocnej zmiany.
Tego dnia, zajmowała się akurat papierami Juliet. Trzeba było przede wszystkim, wypisać ją z listy sierocińca oraz zmienić zakwaterowanie. Dlatego Harry, który bardzo pragnął znaleźć się już w domu, nie miał innego wyjścia, jak pomóc rodzicielce, aby jak najszybciej mogli opuścić budynek.
Przecierając zaspane oczy, ruszył ciemnym korytarzem, którego jedynym źródłem światła było małe światełko znajdujące się gdzieś na przeciw jego. Najpierw skręcił w lewo, w stronę pokoju Margaret i Sam, następnie do Carla i Jamiego, Wendy i Nicole i jeszcze do kilku innych pokoi, aż w końcu pierwszą połowę miał za sobą. W każdym z pokoi panowała wymagana ciemność i cisza. Jednak gdy nadeszła kolej, na pokój Louisa, chłopak zawahał się. Bał się, że znowu ujrzy to, co widział wcześniej. Ale przezwyciężył swój strach i powoli nacisnął klamkę. Drzwi lekko zaskrzypiały, ale otworzyły się bez większego problemu. Na szczęście i w tym pokoju panował mrok i cisza. Kiedy Harry już uznał, iż chłopiec musi spać i chciał zamknąć drzwi, usłyszał głębokie westchnienie i ciche chlipnięcie. Zatrzymał się w pół kroku i ponownie wszedł do środka. Na ślepo znalazł włącznik światła i nacisnął go, oświetlając tym samym całe pomieszczenie.
Wtedy jego oczom ukazał się Louis w pełnej okazałości.
Chłopiec stał tuż koło okna, z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Na noc przeprał się w jakieś inne spodenki i koszulkę na szelkach, natomiast stopy wciąż miał bose. Jego włosy były jeszcze wilgotne od wcześniej wziętego prysznica, a oczy zaszklone, od zbierających się w nich łez.
I wszystko wyglądałoby normalnie "Louis po prostu nie mógł zasnąć, więc wstał z łóżka by pooglądać gwiazdy", gdyby nie przedmiot znajdujący się w jego prawej ręce.
Żyletka.
Skąd on ją wytrzasnął? Harry sam nie miał pojęcia, gdyż właśnie to pytanie krążyło w jego głowie.
I mógł najzwyczajniej w świecie opuścić pomieszczenie, puszczając w niepamięć widziane zdarzenie, lecz on tego nie zrobił.
Najciszej jak umiał zamknął za sobą drzwi i szybkim krokiem podszedł do chłopca, który jak się okazało, był o pół głowy niższy od niego. Kiedy niebieskooki zorientował się, że Harry nie zamierza odpuścić i właśnie do niego idzie, po prostu upuścił ostrze, które z brzdękiem spadło na ziemię.
Nie było wyjścia. Musieli się w końcu do siebie odezwać.  Tej sytuacji nie dało się wyjaśnić bez słów.
Jednak Louis postanowił, że on nie będzie pierwszy.

                                                                    ~ ~ ~ ~ ~

Jego serce waliło z zawrotną prędkością, ale nie do końca wiedział, czy to dlatego, że to była jego druga noc w nowym miejscu, a już został przyłapany, czy może działo się tak za sprawą pięknych zielonych tęczówek, które wpatrywały się w niego wyczekująco.
Miał ochotę strzelić sobie kulką w łeb.
Wiedział, że nieznajomy będzie żądał wyjaśnień, ale równocześnie był pewien, iż nie zrozumie on powodu, dla którego to robił. Owszem, okaleczał się. Ale robił to tylko dlatego, że miał dość samego siebie. Nienawidził własnego ciała. Nienawidził tego, że wszyscy traktowali go jak przedmiot. Pragnął sprawiać sobie jak największy ból. I to nie tak, że cieszył się, gdy ktoś go bił czy ranił. A wręcz przeciwnie. Nie chciał tego.
Lecz zdawał sobie sprawę, iż nikt go nie zrozumie. A na pewno nie młody chłopak o zdrowych zmysłach. No bo kto normalny chce zadawać sobie ból, a przed innymi ucieka. Gdyby ból sprawiał mu radość, pozwalałby się ranić innym. Ale jemu tylko własny, przez siebie zadawany ból sprawiał radość.
Tylko po co miał to tłumaczyć komuś, dla którego będzie to na tyle dziwne, że jeszcze trafi do psychiatryka. A tam na pewno nie chciał trafić.
Co to, to nie.
Stali tak przez chwilę, aż w końcu zielonooki się poddał i zaczął.
-Louis... -Wziął kilka głębszych oddechów i kontynuował. -C-co to ma być? Możesz mi to wyjaśnić?
Jednak on nie odpowiadał. Co miał mu powiedzieć? Coś w stylu "lubię sprawiać sobie ból" ? Chyba ta odpowiedź nie zadowoliłaby nieznajomego.
-Okej, jak chcesz. -Oznajmił i podszedł w stronę czerwonego guzika, aby wezwać swoją matkę. -Moja mama zaraz tu będzie, a jej będziesz musiał powiedzieć.
-On nie działa... -Louis w końcu odezwał się, lecz jego głos był cichy, wręcz nie niesłyszalny.
-Słucham?
-Ten guzik... Nie działa... -Powtórzył nieco głośniej, tak aby obcy go zrozumiał.
Wtedy znów zapadła cisza. Chłopak chyba nie wiedział co odpowiedzieć i zastanawiał się, co powinien teraz zrobić, jednak Louis uprzedził go, ponownie się odzywając błagalnym tonem.
-Proszę, nie mów nikomu... -Spojrzał na zielonookiego wyczekująco i podniósł z podłogi czerwoną od krwi żyletkę, by następnie położyć ją na parapecie. Po twarzy obcego widać było, iż nad czymś ciężko myśli, jednak po kilku minutach, odezwał się.
-Okej, ale mam kilka warunków... Po pierwsze, musisz oddać mi tą żyletkę. -Przerwał wyciągając jedną rękę w przód, aby dać Louisowi do zrozumienia, iż mówi całkiem poważnie. Chłopak niechętnie podał przedmiot nieznajomemu, a on schowawszy go w kieszeń, kontynuował. -Po drugie, musisz przemyć teraz te rany, a najlepiej sam zaprowadzę cię do łazienki. A po trzecie, musisz mi wszystko wyjaśnić. Inaczej idę do Anne. -Zakończył z powagą na twarzy, na co Louis tylko kiwną głową i razem ruszyli do łazienki. Loczek pomógł mniejszemu w pozbyciu się krwi z całej ręki, a następnie dokładnie przemył ranę, aby zapewnić jej jak najszybsze gojenie. Kiedy ponownie znaleźli się w pokoju, chłopak znów spojrzał na Louisa tak, jakby wzrokiem chciał przekazać, iż czeka na wyjaśnienia. Ale on nie chciał, nie był w stanie mówić. Dlatego obiecał, że wszystko opowie mu innym razem, i dopiero gdy został sam w pokoju, położył się wygodnie na łóżku i rozmyślał nad tym, co się stało.
Do niego samego jeszcze do końca nie dotarło, że chwilę wcześniej obiecał obcej osobie wyjawienie powodów swoich problemów.
O nie. On nie mógł mu jeszcze wszystkiego powiedzieć. Nie był na to gotowy. Nie chciał.
Louis nie był na tyle głupi, żeby ufać pierwszej lepszej poznanej osobie, a zwłaszcza osobnikowi płci męskiej. Już wystarczająco się przekonał, że na nich nie można liczyć. Mimo to czuł, że od tego lokatego chłopaka biło ciepło. Chociaż tak właściwie, Louis nie miał bladego pojęcia, czym jest tak zwane ciepło. W takim razie, co to było? Nie wiedział. Jedyne czego był pewien, to tego, że nie może obcej osobie powiedzieć prawdy.
Miał niewiele czasu, by coś wymyślić.
Ale co?


                                                                        x x x

Tak więc, jest czwarty rozdział, ale jak widzę czytających oraz komentarzy jest tak dużo, że nie nadążam. Dlatego zastanawiam się nad zawieszeniem bloga. Bez sensu jest pisać bez motywacji. A motywacją są przede wszystkim odwiedzający i komentarze, których prawie nie mam. Wiem, że rezygnowanie na samym początku bloga jest żałosne, ale uważam, że nie ma sensu tego na siłę ciągnąć. Bo w końcu nie piszę tego dla siebie, tylko dla Was.
Więc, jeśli pod tym postem, nie będzie choć kilku komentarzy, to zawieszam bloga, o czym oczywiście poinformuję.
Ps. Powodzenia w nowym roku szkolnym :*